Antoninek –
małe parafialne ziarenko

AntoninekAntoninek – małe parafialne ziarenko. Czyżby? …. Przecież od założenia mija 10 lat.

W związku z tą okolicznością poprosiłam o rozmowę panią Elżbietę Cichon.

Anka – Elu, znamy się nie tak długo. Minęło trzy i pół roku, odkąd przeprowadziłam się na Wrzosy i jako wolontariuszka służę pomocą dzieciom w Twoim Antoninku…
Elżbieta – Moim? Czy to jest moje dzieło? No, może trochę moje, ale i Ty, i inni też mają w nim niemały udział. Więc może nasze wspólne? Zgodzę się ze stwierdzeniem, że dałam zaczyn, reszta potoczyła się drogą, której nie mogłam przewidzieć. Czuję jednak, że nie jest to droga przypadkowa. U Boga przecież nic nie dzieje się przypadkiem.

– A więc jak to się zaczęło?
– Świetlica powstała z okazji pielgrzymki Jana Pawła II do Torunia w czerwcu 1999 roku. Inicjatorami byli członkowie Akcji Katolickiej przy naszej parafii, której członkiem jestem od początku jej reaktywowania. Śp. ks. prob. Bogdan Górski zgłosił świetlicę jako dar parafii za tę pielgrzymkę i tak się zaczęło.

– Elu, powiedz nam coś o sobie. Jesteś kobietą w kwiecie wieku, zadbaną, skromną, zdecydowaną i taką, która nie boi się śmiałych wyzwań.
– Masz rację, zdecydowania nigdy mi nie brakowało, chyba przypisane jest ono do imienia. Znane mi Elżbiety, to właśnie osoby twardo stąpające po ziemi. Ale mówię to oczywiście żartobliwie. A na poważnie, jeśli chodzi o śmiałe wyzwania, to masz rację. Tę śmiałość nie sobie zawdzięczam. Jest w moim życiu osoba, dziś już pełnoletnia, która we mnie te cechy wyzwoliła. Tą tajemniczą osobą jest mój syn Michał. To on stał się moim wyzwaniem. A miałam już poukładany dom: odchowane, świetnie uczące się córki, coraz szersze plany zawodowe. I co? Dość szybko zrozumiałam, że to nie mój plan życiowy mam realizować. Ktoś moje życie zaplanował inaczej. Kto? Bóg czekał na mnie długo, był cierpliwy, a kiedy powiedziałam Mu zdecydowane „tak”, to wywrócił mój świat do góry nogami. Popatrz, jaka to sprawiedliwość! (śmiech). Ale znów poważnie: Tylko my wiemy, jaką drogę przeszliśmy jako rodzina, przecież wszystko musieliśmy przewartościować. Postawiliśmy syna i brata w centrum naszej rodziny, po Panu Bogu oczywiście. Michał był naszym najsłabszym ogniwem i wszystkimi możliwymi środkami starliśmy się go wspierać. To on potrzebował naszej pomocy. Wiedzieliśmy, że bez naszego wsparcia będzie mu trudno gonić rówieśników.
Opowiem Ci pewną historię, która, choć w małym stopniu, da obraz tego, przez co przechodziliśmy. Szpital. Przyjechałam na kolejną wizytę kontrolną. Znajoma lekarka pyta mnie, jak sobie radzę z usprawnianiem syna. Odpowiadam, że właśnie niedługo jadę do Anglii na kolejną wizytę (jeździliśmy co pół roku) i mam kłopot, bo brakuje mi pieniędzy. A na to owa lekarka: „My też z mężem, lekarzem, głowimy się, jak zdobyć pieniądze, bo … musimy wymienić samochód”. Spojrzałam na te kobietę i zrobiło mi się jej żal. Ja oczywiście wyjechałam po kolejny program usprawniania dla syna, a czy ta kobieta wymieniała samochód, nie wiem.
W życiu codziennym, na każdym kroku doświadczyliśmy w naszej rodzinie, że Bóg nie zostawia człowieka samego. Jego słowa „otwórz oczy”, „otwórz serce” pozwoliły nam na szukanie Go w drugim człowieku. I nie zawiedliśmy się. Czekał na nas w przyjaciołach, krewnych, sponsorach prywatnych i instytucjach, ludziach znanych i nieznanych. Dawał nadzieję, ale i uczył pokory. Czy odrobiliśmy lekcję, którą nam zadał? Tego oczywiście nie wiem. Wiem natomiast, że jestem dzisiaj szczęśliwa i spełniona. Mam fantastyczną rodzinę, męża, dzieci, wnuki i już niczego nie chciałabym w swoim życiu zmieniać. Ale jest we mnie zgoda na Bożą wolę.

– A więc Twoje osobiste, niełatwe doświadczenia przyniosły nam kolejne „dziecko”, jakim jest Antoninek?
– Tak. Dzięki codziennej rehabilitacji mojego syna nauczyłam się wiele, zdobyłam wiedzę, której, nie wolno mi było zatrzymywać dla siebie. Wydawało mi się, że dobroć i pomoc której zaznałam od ludzi tylko w ten sposób mogę spłacić. Ale byłabym nie w porządku, gdybym przypisała wszystkie sukcesy w tej materii tylko sobie. Mam ogromne wsparcie w osobie mojego męża, który gdy trzeba, wydeptuje ścieżki w urzędach, Godzi się na to, że gdy on wraca z pracy, ja znikam. Często całe popołudnia spędzam w Antoninku. Mąż nie ma mi tego za złe. To bardzo ważne, to daje mi siłę.

– Co jeszcze Cię trzyma w tej trudnej, dokuczliwej, i niewdzięcznej pracy?
– Ja nie nazywam tego pracą. Nie żyjemy na pustyni, potrzebujemy drugiego człowieka, by móc wzrastać. Świetlica obecne miejsce mojego wzrastania.
Przywołam z pamięci słowa mojej koleżanki Tereni, z którą pracowałyśmy 7 długich lat. Na pytanie, co ją sprowadziło do świetlicy, odpowiedziała mi tak: „Wiesz, mam dwoje fantastycznych dorosłych dzieci. One mnie już nie potrzebują, ale ja chciałabym podziękować Panu Bogu za dar, jakim są dla mnie”. Czy to nie piękna chrześcijańska postawa?

– Rozumiem. Poprzednie pytanie było retoryczne. Powiedz nam, czy zdarzały Ci się chwile załamania, zwątpienia? Może zadawałaś sobie pytanie: „Po co to wszystko, skoro mam dom, rodzinę i mogę być cała dla moich najbliższych”?
– Załamanie nie, ale był taki moment kiedy świetlica mogła przestać istnieć. Było źle. Bałam się. Z duszą na ramieniu szłam więc do Księdza Proboszcza Wojciecha, żeby to zakomunikować. Świetlica to dzieło całej parafii, byłoby mi zatem wstyd przed tymi, którzy to dzieło tworzyli i tworzą, że nie potrafiłam sprostać. Ale udało się, myślę, że tu moja zasługa jest najmniejsza. To było wsparcie z góry…. Święty Antoni?

– A czy zdarzały się w ciągu tych dziesięciu lat chwile piękne, wzruszające, jak ta, gdy żegnaliśmy w tym roku Dawidosa, który wyjeżdżał do Włoch? Elu, płakałaś! Byłam zaskoczona …..
– Było ich wiele. Chyba najbardziej wzruszające są te, kiedy obserwuje się zmiany, jakie zachodzą w dzieciach. Jak stają się bardziej wyciszone, twórcze, mądrzejsze. Ale gdybym miała sięgnąć pamięcią wstecz – to doprowadzenie dziewczynki w V klasie do I Komunii Świętej. To była radość dla nas wszystkich. A jeśli idzie o Dawidosa, rzeczywiście, żegnając go, płakałam. To były łzy szczęścia, przecież on dostał od Boga szansę i modlę się, żeby mu się udało.

– Czy czujesz się w Antoninku bardziej mamą, czy raczej panią kierownik? Jaką rolę odgrywają tu czysto ludzkie emocje, uczucia.
– Dla urzędów muszę być kierownikiem, a dla dzieci wolałabym być kimś bardziej ciepłym. Słowo mama zarezerwowane jest dla kogoś innego, nie chciałabym swoją osobą tego szczególnego miejsca w sercach dzieci wypełniać. Jak jestem postrzegana, tego nie wiem. Chciałabym umiejscowić się pośrodku. Bardzo staram się, by moimi działaniami nie kierowały emocje, szczególnie te złe. Ale jak powiedziałaś, jesteśmy tylko ludźmi. Wiesz, mam taką cechę, że złość mi na szczęście szybko przechodzi. W ludziach staram się widzieć cechy dobre, nie rozpamiętuję krzywd.

– Kto pomaga Ci zdobyć środki materialne na utrzymanie świetlicy?
– Przede wszystkim parafianie, którzy nie szczędzą nam datków do puszek i Ksiądz Proboszcz Wojciech Miszewski. Proboszcz ma tak wielką wiarę, którą pozytywnie zaraża i środki na nasze utrzymanie zawsze się znajdą. Na co dzień wspomaga mnie Akcja Katolicka, która jest zresztą organem prowadzącym świetlicę. Do mnie należy poszukiwanie środków na działalność, na rozszerzenie oferty programowej. Otrzymujemy dotację z Urzędu Miasta Torunia na realizowanie zajęć socjoterapeutycznych, profilaktycznych i świetlicowych. Dzięki niej uruchomiliśmy zajęcia teatralne, plastyczne i baletowe. Urząd Miasta i Urząd Marszałkowski dotują również nasze wyjazdy letnie. W nowym roku marzy mi się otwarcie punktu konsultacyjnego dla uzależnionych, współuzależnionych i ofiar przemocy. Myślę również o „Szkole dla Rodziców”. Nasza parafia powierzona została opiece Joanny Beretty Molli – świętej patronki naszych rodzin. To zobowiązuje nas by być wyczulonym na każdą parafialną rodzinę. Chciałabym pomagać tym rodzinom, w których dzieje się coś niedobrego. A jest ich w naszej parafii niemało.

– Na czyją pomoc jeszcze możesz liczyć, niekoniecznie materialną? Czy rzeczywiście święty Antoni jako patron również Cię wspiera?
– Taki strumień łask, jaki płynie do nas, nie może się obejść bez wstawiennictwa świętych. Czuję oparcie w św. Antonim, św. Joannie Beretcie Molli. Wierzę, że Jan Paweł II wyprasza dla nas wiele dobra, wszak to dzieło właśnie Jemu było dedykowane. Wiem i czuję, że modlą się za nas wszyscy: parafianie, kapłani, nasi Przyjaciele. To bardzo pomaga, ale i zobowiązuje.

– W takim razie zejdźmy trochę na ziemię. Otrzymujesz nagrody, wyrazy uznania. Wiem, że nie dlatego służysz całą sobą w Antoninku, ale one są. Przyznano Wam -Tobie i Twojemu mężowi niejedną.
– Wcale nie jest ich tak wiele, ale nie dla nich pracujemy. W 2004 roku zostałam wyróżniona w konkursie diecezjalnym „Samarytanin, którego znam” , a w 2007 – z okazji 15-lecia naszej diecezji zostaliśmy uhonorowani medalem „Zasłużony dla diecezji toruńskiej”.

– Zbliżamy się do końca naszej rozmowy. Nie było tu cyfr, wyliczania nazwisk ciekawych ludzi, którzy przewinęli się przez naszą świetlicę. Z pewnością masz jeszcze wiele do powiedzenia. Ale obchody dziesięciolecia Antoninka trwają, więc zostawmy coś na później.

– Chciałabym, aby ten jubileusz był świętem całej parafii. Dlatego jeśli ktoś z czytelników ma jakiś pomysł na jego uatrakcyjnienie, wszyscy będziemy wdzięczni. Liczę na włączenie się różnych grup parafialnych. Na chętnych do współpracy czekam, oczywiście, w Antoninku.

– Dziękuję Ci serdecznie za rozmowę.

Rozmowę z Elżbietą Cichon przeprowadziła Anna Wiśniewska