Moje afrykańskie spotkanie z misjami (1)

Z wizytą u polskich misjonarzy

To była prawdziwa afrykańska, misyjna przygoda. Jej pomysł zrodził się podczas wędrówki z ks. bp. Józefem Szamockim w drodze do Santiago de Compostela we wrześniu 2011 roku. Dużo wtedy rozmawialiśmy m. in. o misjach. Właśnie wtedy ks. bp Józef zaproponował, by za rok wybrać się do Zambii, do kraju, który był mu szczególnie bliski. Spędził tam 5 lat, pracując jako misjonarz w ubogich slumsach Lusaki. Przeżycia misyjne musiały być tak mocne, skoro po powrocie do Polski, jeszcze parokrotnie odbywał podróże do tego misyjnego kraju.

Na wiosnę 2012 roku gotowa była wstępna trasa naszej podróży, a termin został ustalony na listopad 2012 roku. Czas jak zwykle mija szybko, nadszedł dzień 6 listopada br. kiedy to wczesnym rankiem udaliśmy się na lotnisko w Warszawie. Stamtąd przez Londyn bezpiecznie dotarliśmy do Lusaki. Międzynarodowe lotnisko wygląda inaczej niż porty lotnicze w Europie. Z samolotu wysiada się bezpośrednio na płytę lotniska i pieszo węruje się do terminalu. Tam przywitał nas ks. Mirosław Mróz z diecezji pelplińskiej.

Celem naszej podróży było przede wszystkim odwiedzenie misji prowadzonych przez polskich misjonarzy. Z Komisji Misyjnej Episkopatu Polski, której ksiądz biskup Józef jest członkiem, otrzymaliśmy pomoc finansową, którą przekazaliśmy wszystkim 85 polskim misjonarzom. Naszym przewodnikiem był pracujący w Zambii od prawie 20 lat ks. Wojciech Łapczyński, kapłan naszej diecezji, pochodzący z Chełmży.

Nasze misyjne drogi zaprowadziły nas do miejsc niezwykłych. Bazą na kilka dni był dom rekolekcyjny Sióstr Służebniczek Starowiejskich w Kasisi. To miejsce trochę zburzyło nasze pierwsze oczekiwania dotyczące Zambii. Wspaniałe i gościnne siostry zakonne, dom rekolekcyjny skromny, ale wygodny i czysty, piękna kaplica i zadbane ogrody z kwitnącymi kwiatami. Wszystko to jest dziełem siostry Krystyny, która potrafiła znaleźć środki, aby wybudować i utrzymać takie miejsce w Afryce. Po chwili odpoczynku ruszamy, aby poznać okolicę. Duszpasterzami w tej misji są Ojcowie Jezuici, do których dotarliśmy z krótką wizytą. Największym przeżyciem było jednak odwiedzenie słynnego sierocińca, prowadzonego przez Siostry. W kompleksie kilku domów znajduje się sierociniec, w którym przebywa około 250 dzieci. Prawie 1/3 jest zarażona wirusem HIV. Wszystkie sieroty są niezwykle radosne. Siostry stworzyły im prawdziwy dom, mieszkają w staranie przygotowanych kilkuosobowych pokojach, otrzymują pożywne jedzenie. Siostry tak długo opiekują się swoimi podwładnymi, dopóki ci całkowicie się nie usamodzielnią. Dzisiaj szefową tego ośrodka jest siostra Mariola, która dokonuje prawdziwych cudów w poszukiwaniu środków materialnych na utrzymanie i rozwój domu. My przekazujemy tam pieniądze pochodzące ze składek naszej parafii oraz Minipielgrzymki. Tydzień przed naszą wizytą dom odwiedził były prezydent USA George Bush, zaś do grona stałych dobrodziejów należą linie lotnicze British Airways.

W kolejnych dniach odwiedzamy także inne ośrodki misyjne. Wśród nich dom Misjonarek Miłości w Lusace. Wszędzie tutaj czuje się ducha błog. Matki Teresy z Kalkuty. Na każdym kroku są jej zdjęcia. W kaplicy pod krzyżem słowo „Pragnę”, wypowiedziane przez Jezusa do Matki Teresy. Po sporym kompleksie oprowadza nas polska zakonnica siostra Sara. Jako lekarka wstąpiła do Misjonarek Miłości. Teraz posługuje najuboższym. Dom rodzinny może odwiedzić raz na 10 lat. Zgodnie z regułą swojego zakonu musi być gotowa w każdej chwili zmienić miejsce swojej pracy, jeśli taka będzie wola przełożonych. Dzięki temu, że oficjalnym językiem zakonu jest j. angielski, swobodnie może rozpocząć pracę gdziekolwiek na świecie. Odwiedzamy dom dla bezdomnych. Sale dla mężczyzn i kobiet mają po kilkadziesiąt łóżek.  Mieszkający tam ludzie wykonują proste prace, uczą się również pewnych umiejętności, które mogą stać się pomocne w znalezieniu w przyszłości jakiegoś płatnego zajęcia.

W Lusace odwiedzamy także Siostry Misjonarki Świętej Rodziny. Tutaj spotykamy kolejną bohaterską zakonnicę siostrę Judytę Bożek. Podziwiamy jej fascynację tym co robi i całkowite poświęcenie się sprawie. Kompleks misyjny nosi nazwę Dom Bożej Opatrzności. Jest tam przychodnia lekarska z apteką rozdającą darmowe lekarstwa, dom starców, hospicjum, dom dla bezdomnych oraz szpital. Osobną część stanowi ciągle rozbudowywany kompleks szkolny i przedszkola. Podziwiamy dzieci ubrane w mundurki, radosne, że mogą chodzić do szkoły, co umożliwia im misja. Jednym z ostatnich dzieł siostry Judyty jest nowy budynek szkoły czteroklasowej. W tej chwili udało się doprowadzić go do stanu surowego. Na wykończenie potrzeba  około 25 tys. dolarów. Siostra już ma plan, przybędzie na wiosnę do Polski, aby w kościołach mówić o misjach. Ludzie dobrej woli zawsze wtedy otwierają swoje serca i pomagając finansowo w tych wszystkich przedsięwzięciach. W miarę naszych możliwości w misyjnych ośrodkach składaliśmy nasze ofiary, siostrze Judycie przekazaliśmy środki z Parafii Matki Bożej Zwycięskiej w Toruniu. Podczas wizyty w tym ośrodku mieliśmy możliwość spotkania z ludźmi, którzy byli niezwykle szczęśliwi z posługiwania Sióstr. Wśród nich był nawet Polak, pan Władek, który trafił do Zambii w transporcie sierot podczas II wojny światowej. Inny mężczyzna, który z powodu beznadziejnej egzystencji chciał popełnić samobójstwo, dzięki siostrom odzyskał radość i sens życia.

Takich miejsc, gdzie polscy misjonarze dokonują niezwykłych cudów odwiedzamy jeszcze kilka. Wszędzie ta sama miła i serdeczna atmosfera. Mimo trudności i niewygód, panującej biedy, komarów i rozmaitego robactwa, nie raz pracy ponad ludzkie siły, na twarzach misjonarzy dostrzegamy radość. Nie raz pytam, jak jeszcze długo siostra, ksiądz chce pracować na misjach? Ile starczy sił – pada odpowiedź. Po chwili jednak często słyszeliśmy odpowiedź: tutaj jest już mój dom, moje miejsce na świecie. Pewnie w Polsce, po wielu latach, trudno byłoby się już odnaleźć. Misjonarze, których spotkaliśmy to ludzie szczęśliwi. Nie ukrywali swoich uczuć. Odwaga pójścia za Chrystusem dosłownie na krańce świata daje wewnętrzną radość. Daje także to czego nie zawsze można spodziewać się w polskim duszpasterstwie. Ludzie są niezwykle wdzięczni i serdeczni. Mieliśmy nie raz okazję skorzystać z tej życzliwości, kiedy otaczały nas tłumy dzieci i dorosłych z uśmiechem na twarzach. To wszystko z wdzięczności dla trudnej i pełnej poświęcenia pracy misjonarzy.

Pierwszego dnia pobytu w Zambii odwiedziliśmy także skromny cmentarz w Kasisi. Są tam przede wszystkim groby misjonarzy. Wielu z nich znał ks. bp Józef. To miejsce, na którym chcą spoczywać wszyscy misjonarze pracujący w tym kraju. W oktawie uroczystości Wszystkich Świętych modlimy się za tych, którzy w Zambii pozostali na zawsze. /cdn/

Ks. Wojciech Miszewski