Moje afrykańskie spotkanie z misjami (3)

W parafii naszego misjonarza ks. Wojciecha Łapczyńskiego

Głównym celem naszej wyprawy do Afryki było spotkanie z pracującymi tam misjonarzami. Naszym gospodarzem był ks. Wojciech Łapczyński, misjonarz z naszej diecezji, od wielu lat pracujący w Zambii. Obecnie jest proboszczem parafii św. Jana Marii Vianeya w Mondake, w nowej diecezji Kabwe. Nasz pobyt zbiegł się z uroczystością poświecenia kościoła parafialnego. Przez ostatnie dwa dni pobytu w parafii ks. Wojciecha pomagaliśmy w ostatnich przygotowaniach do uroczystości. Składaliśmy i malowaliśmy  ławki, trwał montaż tabernakulum. Przed wyjazdem na misje nie myślałem, o tym jak bardzo misjonarzom potrzebne są różne, typowo techniczne umiejętności. Ks. Wojciech świetnie sobie radzi w pracach stolarskich, metalowych i budowlanych. Jest konstruktorem dachu na kościele, a wiele elementów wyposażenia wykonał sam. Mam wrażenie, że wszystko potrafi zrobić i na wszystko ma sposób. Jego mieszkanie chwilami przypomina warsztat. Ma wszystkie możliwe narzędzia do obróbki metalu i drewna i sam je obsługuje. Pewnie dlatego dzięki naprawdę niewielkim środkom udało się wybudować w ciągu zaledwie kilku miesięcy kościół, w którego poświęceniu mieliśmy uczestniczyć. Zaraz po naszym wyjeździe ma ruszyć także budowa plebanii, bo tymczasowym mieszkaniem księdza jest domek wypożyczony od Braci Marystów, mieszczący się na terenie prowadzonej przez nich szkoły.

Oprócz kościoła parafialnego obsługuje także kilka kościołów filialnych w promieniu 50 km, do których udaje się dojechać raz na kilka tygodni, natomiast codzienną posługę pełną tam Katechiści.

Pewnie największym przeżyciem w czasie naszej wyprawy do Zambii było poświecenie kościoła parafialnego. Jakże inaczej to wyglądało, kiedy miałem jeszcze przed oczyma konsekrację kościoła na toruńskich Wrzosach, którego jestem proboszczem. W świątyni, która miała być poswięcona nie było jeszcze okien i drzwi, ani elektryczności. Nikt jednak na to nie zwracał uwagi. Ciepły klimat, miły powiew wiatru sprzyjały dobremu przeżywaniu uroczystości.

Już w przeddzień wieczorem zgromadzili się wierni z całej nieomal parafii, często przeszli wiele kilometrów, aby móc uczestniczyć w uroczystości. Ostatnią noc spędzili na matach w kościele. Liturgii poświęcenia przewodniczył biskup ordynariusz diecezji Kabwe wspólnie z ks. bp. Józefem Szamockim. Przed kościołem księża biskupi zostali otoczeni przez chór i miejscową orkiestrę w strojach regionalnych, którzy procesyjnie, przy śpiewie i w tańcu, z wielkim szacunkiem wprowadzili księzy biskupów do kościoła. Procesja na wejście była niezwykle barwna, „hałaśliwa” wzbogacana afrykańskimi okrzykami. W czasie Mszy św. zostały poświęcone ściany kościoła, oraz ołtarz. Ludzie w wielkim skupieniu wsłuchiwali się w słowa głoszone przez ich Pasterza. Cała liturgia wypełniona była radosnym śpiewem i tańcem. Uczestniczyli w tym wszyscy obecni na uroczystości, cały kościół był wypełniony wiernymi, a poruszali się dosłownie wszyscy. Podziwiałem umuzykalnienie i poczucie rytmu. Dyrygentka chóru miała w swoim ręku to toporek, to krowi ogon. Były to elementy władzy, ale również przyrządy, którymi skłaniała do śpiewu i tańca opornych wiernych. Niezwykle wzruszające były dwie procesje, równie radosne, jak cały duch afrykańskiej liturgii. Uroczyście wnoszono księgę Pisma Świętego, a osoba ją niosąca błogosławiła wszystkich obecnych. Dla nas, przybyszów z Polski, uczestniczących po raz pierwszy w Mszy św. z udziałem wiernych z Afryki największym pewnie przeżyciem była procesja z darami. Oprócz pieniędzy wierni przynosili dary w naturze, co kto posiadał. Były więc banany, jajka, cebula i inne owoce i warzywa. W koszach wnoszono kury oraz niesiono kozy. Zwierzęta były żywe, to dla podkreślenia, że oddaje się coś dobrego, wartościowego, a nie na przykład padlinę. Wśród darów można było dostrzec skrzynki z coca-colą, fantą i spritem.

Biskup wypowiadał spontaniczne kazanie bez mikrofonu. Również wierni „od serca” wypowiadali intencje modlitwy powszechnej.

Podziękowanie po Mszy św. wypowiedzieli wierni, kierując słowa wdzięczności do swojego proboszcza ks. Wojciecha. W podobnym duchu przemawiał także biskup i szef wioski, będący najważniejszą osobą w całej okolicy. Przysługuje mu tytuł króla, a wszędzie porusza się ze swoim ochraniarzem. Mówił o wartościach, którymi trzeba żyć we współczesnym świecie, a te wartości dzisiaj pielęgnuje właśnie Kościół katolicki.

Tego dnia obiadem podjęły nas Siostry Służebniczki Starowiejskie, a zgromadzeni na uroczystości wierni spotkali się wokół kościoła i w samej świątyni na pikniku. Mimo, iż sama uroczystość trwała ponad 3 godziny, nikt nie czuł się zmęczony i nikomu nie chciało się wracać do domu. Pewnie najszczęśliwszy był ks. Wojciech Łapczyński. Dzięki jego ciężkiej pracy świątynia została poświęcona, a nad tabernakulum po raz pierwszy zabłysła wieczna lampka. W samej uroczystości też został wykorzystany kielich i bielizna kielichowa będące darem naszej parafii.

To nie był jednak koniec przeżyć związanych z afrykańską liturgią. Następnego dnia pojechaliśmy do jednej z placówek misyjnych, gdzie ks. bp Józef przewodniczył liturgii bierzmowania. W samochodzie, którym jechaliśmy było 5 miejsc. Swobodnie jednak „zmieściło się” 9 dorosłych osób, wśród nich słusznej postawy Afrykanka siostra Leonia. Pewnie dlatego droga była niezwykle wesoła. Skromny kościół, do którego przyjechaliśmy przypominał raczej  ponury barak niż świątynię. Zauważyłem, że jest odświętnie udekorowany, na mających przybyć gości. Dekorację stanowiły kolorowe szarfy. Dopiero przy bliższym spojrzeniu okazało się, że to po prostu rozwieszony dwukolorowy papier toaletowy. Ks. bp Józef i ks. Wojciech posługiwali najpierw udzielając sakramentu pokuty, a do spowiedzi ustawiła się długa kolejka. Następnie znowu w ruch poszły bębny i miejscowe instrumenty, znowu uroczyste wejście do kościoła. Procesja idzie dwa kroki do przodu, jeden do tyłu i obrót, przy radosnych okrzykach wiernych. Wszystko to niezwykle piękne i dla nas absolutnie egzotyczne. W czasie liturgii sakrament bierzmowania przyjęło kilka dorosłych osób, ale wszyscy zgromadzeni przeżywali to w wielkim skupieniu. Przygotowani byli perfekcyjnie przez miejscowego katechistę, kapłan, dociera tutaj raz na parę tygodni. Jak zwykle wiele śpiewu i radosna procesja z darami, również tymi z natury. W pewnym momencie wierni przed biskupem padali na posadzkę, wyrażając w ten sposób wdzięczność i oddanie Panu Bogu.

Wokół kościoła stoją tradycyjne afrykańskie domy pokryte strzechą. Przed jednym z nich przygotowano dla nas posiłek m.in. tzw. Szimę, będącą podstawową potrawą miejscowych ludzi. Bez niej trudno sobie wyobrazić miejscowy posiłek. Przez moment mieliśmy okazję pomieszać w garnku na ognisku to, co mieliśmy potem zjeść. Mieszanie w garze i sam posiłek były „mocnym” doświadczeniem.

Wspominając naszą misyjną wyprawę, wiem, że nawet dla tych dwóch dni, w których mogliśmy uczestniczyć w afrykańskiej liturgii warto było znieść wszystkie trudy i niewygody naszej podróży. Piękno afrykańskiej liturgii pozostawia wspomnienia powodujące, że człowiek chciałby tam jeszcze wrócić i przeżyć wszystko raz jeszcze. Myślę, że wiele możemy się uczyć od Zambijczyków: umiłowania liturgii, zaangażowania w nią, poświęcenia czasu na jej przygotowanie. Wszystko to robią tam ludzie świeccy. Z wielkim też podziwem patrzyliśmy na niezwykle ofiarną pracę ks. Wojciecha Łapczyńskiego, pomyślałem tam nie raz, że to jeden z tych „Bożych szaleńców”, który nie zważając na trud, własne zdrowie czy wygody, poświęcił swoje życie misjom. /cdn/

Ks. Wojciech Miszewski