Moje afrykańskie spotkanie z misjami (5)

Piękno afrykańskiej ziemi

Na trasie naszej misyjnej podróży do Zambii były chwile, w których staraliśmy się poznać ten kraj także od strony turystycznej. Dotarliśmy do misji w Livingstone prowadzonej przez Księży Werbistów. Oprócz ks. Stanisława z Polski spotkaliśmy tam także misjonarzy z Indonezji i Indii. Zostaliśmy tam przyjęci niezwykle serdecznie, chociaż warunki, w których przyszło nam żyć przez trzy dni były prawdziwie misyjne. W naszych pokojach umeblowanych w bardzo podstawowe sprzęty, oprócz gorąca towarzyszyły nam pająki i wszelkiej maści robactwo. W Afryce jednak zdołaliśmy się już do tego przyzwyczaić i nie robiło to na nas większego wrażenia.

Pierwszego dnia pobytu w Livingstone zaplanowaliśmy safari w sąsiednim kraju, jakim była Botswana. Podążając do granicy zauważyliśmy drogowskazy wskazujące na dwa równie dla nas egzotyczne kraje jak Namibia i Zimbabwe. Po opuszczeniu Zambii łodziami przekroczyliśmy graniczną rzekę Zambezi. Na brzegu czekały już na nas samochody terenowe. Pierwsza część naszego safari to rejs po Zambezi stanowiącej centrum Parku Narodowego. Pływając niewielkim statkiem co chwilę zbliżaliśmy się do stada dzikich zwierząt żyjących tam na wolności. Mogliśmy podpatrywać spore stado hipopotamów zanurzonych w rzece, mnóstwo małp, wygrzewające się w słońcu krokodyle, stado słoni, które właśnie przybyło do wodopoju i wiele niezwykle pięknych zwierząt, którym wcale nie przeszkadzało, że podglądali je turyści nieomal z całego świata. Podziwialiśmy piękną harmonię, w jakiej żyły zwierzęta.

Druga część safari to objazd afrykańskiego buszu w specjalnych terenowych samochodach. Na niewielką odległość można było się zbliżyć do odpoczywających lwów, pięknych antylop i małp. Największe wrażenie zrobiło na nas wielkie stado słoni liczące ponad 100 zwierząt. Kierowca samochodu, którym jechaliśmy podjechał bardzo blisko tego stada. Dopiero potem dowiedzieliśmy się, że była to niezwykle niebezpieczna operacja. Dla mnie było to kolejne afrykańskie safari, inne niż poprzednio. Piękno obcego dla nas świata zwierząt i roślin pozostawia niezwykłe wspomnienia. Powrót do misji Księży Werbistów to również kolejne doświadczenie, jakim jest przekraczanie egzotycznych granic państw afrykańskich, obserwacja ludzi, którzy żyją tam na co dzień.

Jedną z największych atrakcji turystycznych Afryki są słynne Wodospady Wiktorii znajdujące się właśnie w Livingstone. Wodospad Wiktorii jest fenomenem, prawie dwu kilometrowej szerokości, odkrytym w 1855 r. przez słynnego podróżnika szkockiego, Davida Livingstona. To on nadał nazwę wodospadowi na cześć Królowej Angielskiej. Wodospad ma szerokość całej rzeki Zambezi, czyli dystans ok. 1700 m i spada w dół granitowych występów skalnych ponad 100 m wywołując ogromny łomot spadającej wody.

Nam nie było dane widzieć tego wodospadu w pełnej krasie. Kończyła się właśnie pora sucha i zaczynała pora deszczowa. Woda w Zambezi nie zdążyła jeszcze dopłynąć do tego miejsca. Widok spadającej wody po stronie Zimbabwe oraz niezwykle potężne skały z których płynie woda robiły jednak wielkie wrażenie. W okolicach wodospadów na Zambezi odbywają się także słynne raftingi, należące do najtrudniejszych na świecie. Nad wąwozem niedaleko wodospadu na sporej wysokości znajduje się most łączący Zambię z Zimbabwe. Jest ulubione miejsce dla tak ekstremalnych sportów jak skoki bungee. Mieliśmy okazję podziwiać kilka takich śmiałych wyczynów prawdziwych szaleńców, ale trudno sobie wyobrazić lepszą scenerię do takich przeżyć. Wokół Wodospadów odwiedzamy jeszcze kilka pięknych kanionów, nad którymi również proponuje się sporty ekstremalne.

Opuszczając Livingstone skierowaliśmy się ku sztucznemu jezioru Kariba. Po drodze widzieliśmy wiele pięknych okazów drzew – baobabów, które można spotkać w Afryce. Powodem jego powstania była ogromna tama wykorzystująca bieg Zambezi wybudowana w czasach angielskich, a będąca jedną z najważniejszych elektrowni dla Zambii i Zimbabwe. To największe na świecie jezioro antropogeniczne, stworzone przez człowieka jezioro i rezerwuar zlokalizowany na rzece Zambezi mniej więcej w połowie drogi między jej źródłem a ujściem. Jezioro leży na granicy pomiędzy Zambią a Zimbabwe. Kariba powstało między 1958 a 1963 w wyniku wybudowania tamy Kariba na jego północnowschodnim końcu, woda wypełniła dawny kanion wyrzeźbiony przez rzekę Zambezi i zmusiła do przeniesienia się wielu ludzi z plemienia Tonga. Jezioro Kariba ma 220 kilometry długości i 40 kilometrów szerokości. Jego powierzchnia wynosi ponad 5 tys. km2, zawiera 185 km3 wody. Średnia głębokość to 29 metrów, maksymalna 97 metrów. Przed napełnieniem jeziora Kariba spalono rosnącą na dnie przyszłego zbiornika roślinność, tworząc grubą warstwę żyznej ziemi. W rezultacie życie w jeziorze jest bardzo różnorodne. Do akwenu wprowadzono (m.in. z jeziora Tanganika) wiele gatunków ryb, dzięki temu na Karibie rozwinął się przemysł rybacki. Inne zwierzęta żyjące w jeziorze to m.in. krokodyl nilowy i hipopotam. W jeziorze żyją też ryby cenione przez wędkarzy amatorów, dzięki temu rozwija się miejscowa turystyka. Zarówno Zambia jak i Zimbabwe starają się obecnie rozwinąć przemysł turystyczny wzdłuż wybrzeży jeziora. Na brzegach akwenu żyją także bieliki afrykańskie, kormorany i inne wodne ptaki, czasami można tam spotkać także stado słoni.

Nasz pobyt zaplanowaliśmy w niewielkim domu wypoczynkowym diecezji Lusaka w miasteczku Siavonga. Ośrodek ten to zaledwie kilka pokoi, przeznaczonych dla tych, którzy w bliskości przyrody pragną spędzić kilka dni na duchowym odpoczynku. Nam dane było spędzić tam tylko jeden dzień, wystarczyło to jednak, by poznać piękno i walory tego miejsca. Opuszczając miasto Siavonga odwiedziliśmy jeszcze fermę krokodyli. Podobno hoduje się tam 50 tys. krokodyli, aby pozyskać od nich cenną skórę. Biali mieszkańcy Afryki kupują tam także mięso krokodyla. Wśród stałych nabywców jest ks. Wojciech Łapczyński. Mieliśmy okazję potem w domu ks. Wojciecha poznać smak świetnej potrawy z krokodyla, dla mnie przypominającej smak trochę kurczaka, trochę ryby. Murzyni nie jedzą krokodylego mięsa bo krokodyl jada ludzi.

Szlak misyjny i miejsca turystyczne, które odwiedziliśmy pokazują piękno stworzonego przez Boga świata. Pewnie nigdy nie byłoby dane nam odwiedzić tych miejsc, gdyby nie piękna i ofiarna posługa naszych misjonarzy. Czas i miejsca przeżyte w Zambii na długo pozostaną w naszej pamięci.

Ks. Wojciech Miszewski