Na pielgrzymkowym szlaku

Z modlitwą przy grobie błog. Matki Teresy w Kalkucie

Pomysł pielgrzymki do Kalkuty zrodził się dwa lata temu, kiedy Metropolita Lwowski ks. abp Mieczysław Mokrzycki przed naszym kościołem poświęcił pomnik „Błogosławieni miłosierni”  ukazujący Jana Pawła II  i Matkę Teresę na wspólnej drodze realizacji ewangelii miłosierdzia. Ojciec Święty Jan Paweł II, bardzo cenił pracę Błogosławionej z Kalkuty i powiedział o niej: „Matka Teresa z pełnym oddaniem poświęciła swoje życie ubogim, odrzuconym, trędowatym, bezdomnym, potrzebującym dzieciom i tym, którym brakuje matczynej miłości. Daje nieustannie świadectwo mocy braterskiej przyjaźni, przyczyniając się tym do ludzkiego i społecznego postępu”. „Błogosławieni miłosierni” przypominają wszystkim przychodzącym do naszej świątyni o obowiązku miłosierdzia chrześcijańskiego względem wszystkich potrzebujących.

Zorganizowanie pielgrzymki do Indii napotyka wiele trudności. Przede wszystkim jest to kraj, gdzie dominującym wyznaniem jest hinduizm. Kiedy kilka lat temu byłem w tym kraju nie udało mi się spotkać ani jednego katolickiego kościoła, stąd rodziło się pytanie, jak to będzie. Biura z Warszawy i z Delhi zapewniały, że można podróżować po Indiach również jako pielgrzymi chrześcijańscy. W programie naszego pobytu poprosiłem o możliwość odwiedzenia tamtejszych świątyń katolickich  i odprawienia w nich Mszy św. Termin rozpoczęcia 11 dniowej pielgrzymki został ustalony na 14 listopada 2011 r.

Pierwsze wrażenia z Indii dla większości naszych pielgrzymów okazały się zaskakujące lub wręcz szokujące. Przede wszystkim kontrast: wszechobecna nędza, w jakiej żyje większość ludzi i wspaniałe rezydencje maharadżów i wielkich tego świata. Ogromny ruch na ulicy i wrażenie, że nie obowiązują tam żadne przepisy ruchu drogowego. Nikt z nas nie mógł sobie wyobrazić prowadzenia samochodu w takich warunkach. Kolejnym zaskoczeniem była ogromna ilość ludzi wszędzie, gdzie się pojawialiśmy. Na ulicach stragany handlarzy oferujących  smażone w gorącym oleju potrawy, egzotyczne owoce i warzywa, stroje i inne artykuły. Najbardziej jednak rzucał się w oczy ogromny bałagan, mnóstwo śmieci, spacerujące swobodnie „święte krowy” i biegające szczury.

Po pierwszych zapamiętanych widokach przyszła kolej na zwiedzanie. Niestety odwołany lot z Gdańska spowodował jednodniowe opóźnienie i na poznanie Delhi mieliśmy zaledwie parę godzin. Zdążyliśmy jednak odwiedzić m. in. miejscową katedrę katolicką i stojący przed nią pomnik Jana Pawła II. To niezwykłe wrażenie, kiedy w kraju, w którym nie widać w publicznym miejscu krzyża i wież świątyń, nagle można spotkać znaną wszystkim postać Jana Pawła II.

Pełną egzotykę poznaliśmy w Jaipurze zwanym Różowym Miastem. Ta stolica Radżastanu zachwyca wspaniałymi pałacami maharadży, świątyniami, muzeami i ludźmi ubranymi w bajkowe wręcz stroje. Niezwykłym przeżyciem w tym miejscu była Msza św. w niewielkim i ubogim kościele katolickim. Serca jednak tamtejszych chrześcijan okazały się niezwykle gorące, na naszą Mszę św. przyszło wielu ludzi i wystąpił miejscowy zespół śpiewający i grający piosenki religijne.

Kolejnym miastem, które nas zachwyciło była Agra, ze słynnym Taj Mahal, jednym z cudów świata. Hindusi pilnie strzegą tej budowli, a w okolicach kilkuset metrów od zabytku można poruszać się tylko meleksami. Kunszt artystów zachwyca po wiekach. W Agrze również mieliśmy okazję odprawiać Mszę św. w miejscowym kościele katolickim, równie ubogim jak w Jaipurze.

Kolejnym długo wyczekiwanym miastem było słynne święte miasto hinduizmu Varanasi /dawne Benares/. Przybyliśmy tam po długiej i męczącej podróży pociągiem. Rejs łodziami po Gangesie o świcie na długo pozostanie nam w pamięci. Mgła unosząca się nad wodą dodatkowo dostarczała temu miejscu tajemniczości. Tutaj mieliśmy okazję przypatrzeć się kąpiącym się w rzece hindusom, którzy z wielkim szacunkiem odnoszą się do swojej świętej rzeki. Wcale nie przeszkadzało im ogromne zabrudzenie wody. Z daleka mogliśmy dyskretnie obserwować stosy, na których palono zmarłych. Marzeniem każdego hindusa jest kremacja jego ciała właśnie nad Gangesem. Ludzie zajmujący się paleniem ciał zmarłych należą do najniższej kasty pariasów, a jednocześnie zaliczają się do grupy najbogatszych mieszkańców Indii. W tym mieście mieliśmy okazję odwiedzić także świątynię hinduskiego boga Siwy. Do świątyń hinduskich wchodzi się na boso. Należy jednak uważać, by nie wejść na pozostawione odchody małp, które są tam wszechobecne. Niedaleko Varanasi znajduje się Sarnach, święte miejsce buddyzmu. Właśnie tam Budda miał wygłosić swoje pierwsze kazanie i pozyskać pierwszych uczniów. W Varanasi jest również jedna świątynia katolicka. Jej dekoracja, dla nas egzotyczna wykorzystywała tradycyjne formy używane w Indiach. Obowiązuje w niej także zakaz chodzenia w butach. Pierwszy raz w życiu tego dnia, w kościele katolickim sprawowałem Mszę św. na boso.

Ostatnim etapem i celem naszej pielgrzymki była Kalkuta. Nie udało się nam jej osiągnąć łatwo. Najpierw długie oczekiwanie na dworcu na przybycie pociągu, który planowo miał przyjechać o godz. 20.00, nikt jednak nie był w stanie nam powiedzieć, o której przybliżonej godzinie przybędzie. Dopiero około godz. 2.00 w nocy dowiedzieliśmy się, że pociąg właśnie ruszył z ostatniej stacji i dotrze za dwie godziny. Po ośmiogodzinnym oczekiwaniu zajęliśmy miejsca w pociągu na kuszetkach. To również niezwykłe doświadczenie, móc przypatrzeć się życiu przeciętnego mieszkańca Indii. Dla nich takie opóźnienia to coś absolutnie normalnego. Pociąg nabierał opóźnienia przez kolejne godziny. Dzisiaj mogę powiedzieć, że ktoś, kto był w Indiach, a nie przeżył jazdy pociągiem, tak naprawdę nie poznał tego kraju. Do Kalkuty po wielkich trudach dojechaliśmy zamiast rano – dopiero wieczorem. Tam jednak czekały nas już same dobre wiadomości. Zamieszkaliśmy w bardzo „klimatycznym” hotelu z wyposażeniem typowym dla czasów angielskich. W recepcji hotelowej już wieczorem czekał na nas miejscowy przewodnik, który miał się nami zająć od rana następnego dnia. Dowiedzieliśmy się także, że wszystkie nasze prośby związane z pobytem w Kalkucie zostały przyjęte ze zrozumieniem, zwłaszcza te dotyczące pobytu w domu Matki Teresy.

Ostatni dzień pobytu naszej pielgrzymki to pobyt w Kalkucie. Radość była ogromna, mieliśmy nawiedzić grób Błogosławionej, który tak daleko znajduje się od Polski. Po wczesnym śniadaniu, bez jakiegokolwiek opóźnienia cała grupa stawiła się w autokarze. Dom Misjonarek Miłości znajduje się przy jednej z głównych ulic miasta. Przy wejściu pozostał dzwonek z napisem Mother Teresa. W holu witały nas figury Matki Bożej i Matki Teresy. Weszliśmy do dużej kaplicy, niezwykle skromnie urządzonej, w której większą część zajmuje wykonany z białego marmuru grobowiec Matki Teresy. Ze wzruszeniem uklękliśmy na dłuższą chwilę prywatnej modlitwy. Okazało się, że nasi hinduscy opiekunowie poprosili o możliwość odprawienia Mszy św. właśnie w bezpośredniej bliskości grobu Matki Teresy. Myślę, że dla wszystkich ta Eucharystia miała szczególny przebieg i znaczenie. Dopiero chyba tutaj zrozumieliśmy, że cała trudna droga, jaką odbyliśmy do Kalkuty to symbol tej drogi, którą w swoim życiu przeszła Błogosławiona Matka Teresa. Słowo Boże w czasie tej Mszy św. wygłosił ks. Rajmund Ponczek, proboszcz z Bierzgłowa. Podzielił się z nami swoimi refleksjami i bogatą wiedzą. Tego dnia czuliśmy, że chcemy tam pozostać jak najdłużej. Siostry przyniosły nam do ucałowania relikwie, a wkrótce wszyscy klęczeliśmy wokół grobu Matki Teresy i wspólnie odmawialiśmy różaniec z rozważaniami Błogosławionej. Dla sióstr było to niezwykle wzruszające. Wiele grup przychodzi do ich domu, turyści robią zdjęcia i tylko w najlepszym przypadku krótko się pomodlą. Dla nas było to najważniejsze spotkanie całej pielgrzymki. Wielu z nas zostało obdarowanych cudownymi medalikami, które Matka Teresa zawsze nosiła przy sobie i wręczała wszystkim napotykanym ludziom. Okazało się także, że jedna z sióstr przybyła z Polski, co umożliwiło wszystkim jeszcze bliższy kontakt. Złożyliśmy także ofiary, miedzy innymi te, które były składane w naszym kościele na misje i dla biednych. W sumie pewnie zebrało się kilka tysięcy dolarów.

Siostry zaprosiły nas także do swojej kaplicy wewnątrz klasztoru, która nie jest dostępna dla zwykłych turystów. To ta sama kaplica, w której przez wszystkie lata pobytu w Kalkucie, przez wiele godzin modliła się Matka Teresa. Miała swoje miejsce z tyłu, przy wejściu, modliła się siedząc lub klęcząc na betonowej posadzce. Dzisiaj to miejsce upamiętnia figura Matki Teresy w pozie siedzącej, tak, jak zapamiętały ją siostry. Kaplica jest niezwykle skromna, okna bez jakichkolwiek ozdób, ściany bez obrazów. Centralnym miejscem jest oczywiście tabernakulum, ołtarz i krzyż, który zawsze osobiście wieszała Matka Teresa i umieszczała pod nim napis I Thirst – Pragnę, słowo wypowiedziane przez Pana Jezusa na krzyżu. Właśnie w tej kaplicy spotkaliśmy siostrę poruszającą się przy inwalidzkim „chodziku”, która należała do grona najbliższych współpracowniczek Błogosławionej. Jak mówiła, właśnie na jej rękach zmarła Matka Teresa.

Wizyta u Misjonarek Miłości to także sala pamiątek, w której znajdują się przedmioty należące do Matki Teresy, których używała na co dzień oraz dokumenty ważniejszych nagród jakie otrzymała m.in. Nagrody Nobla.

Niezwykle poruszające było zobaczenie celi Matki Teresy, w której odeszła do Domu Ojca. Dopiero w tym miejscu można uświadomić sobie, jak skromnie żyła na co dzień. Długo nie mogliśmy opuścić domu Misjonarek Miłości, które przyjęły nas z wielką życzliwością.

Kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy na pielgrzymkowym szlaku śladami Matki Teresy był znajdujący się przy tej samej ulicy sierociniec. Mieliśmy okazję zobaczyć jak siostry i wolontariusze na co dzień świadczą posługę miłosierdzia. Nad wejściem do domu znajduje się duży napis – słowa Matki Teresy: „Zrób coś pięknego dla Boga”. To co zobaczyliśmy w środku mówiło samo za siebie. Mnóstwo małych i większych dzieci często z głębokim upośledzeniem. Każdym z osobna zajmowała się siostra lub któryś z wolontariuszy. Wolontariusze przybywają do Kalkuty i utrzymują się tam za własne pieniądze. Natomiast bezinteresownie posługują najbardziej potrzebującym. Niezwykle wzruszające było, kiedy zdrowsze dzieci biegły do nas przytulając się, tak jakby chciały, abyśmy zabrali je ze sobą.

Wędrówkę śladami Matki Teresy w Kalkucie zakończyliśmy przy świątyni hinduskiej bogini Kali, gdzie do dzisiaj składa się ofiary ze zwierząt. Właśnie obok tego świętego dla hinduizmu miejsca znajduje się pierwszy dom, Nirmal Hridal, w którym Matka Teresa założyła tzw. „umieralnię”. To jedno z miejsc, które w czasie swojego pobytu w Indiach odwiedził Jan Paweł II. Dzisiaj problem umierania ludzi na ulicy jest jakby nieaktualny, dlatego również ten dom, który jest własnością miasta, nie funkcjonuje. Pozostał jednak na dachu wielki krzyż i napis I Thirst.

Pobyt w Kalkucie pewnie na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Czy jeszcze kiedyś się tam wybierzemy? Wędrówka „śladami” Matki Teresy zobowiązuje do „naśladowania” tej współczesnej Świętej w codziennym życiu. Co robić, jak realizować to zobowiązanie?

Matka Teresa usłyszała słowa Pana Jezusa „Pragnę” i od tej chwili starała się na to pragnienie Mistrza odpowiedzieć miłością. Jak mówiła: „Współczesny świat, bardziej niż chleba głodny jest miłości.

ks. Wojciech Miszewski