Zakochaj się w Afryce

W najdalszych zakątkach Afryki

„Zakochaj się w Afryce” – to słowa, które usłyszałem na krótko przed moim wyjazdem do Afryki. Marzenie o tym, by poznać ten niezwykły kontynent towarzyszyło mi od dawna. Trudno jednak szukać tras pielgrzymkowych prowadzących w te regiony naszego globu. Trzeba więc szukać innych sposobów.

Zwiedzanie tego kontynentu chciałem rozpocząć od Etiopii, jednak dziwny zbieg różnych zdarzeń spowodował, że wybrałem się do Republiki Południowej Afryki i Mozambiku. W październiku 2008 r. przez 17 dni z niewielką grupą towarzyszy podróży przemierzyłem kilka tysięcy kilometrów by poznać najbardziej interesujące zakątki tego regionu świata.

Republika Południowej Afryki to ogromny kraj, w którym przeplatają się tradycje białych kolonizatorów i murzyńskiej społeczności zamieszkującej te tereny od wieków. Każde miejsce, każdy region różni się od siebie. Praktycznie codziennie byliśmy zaskakiwani czymś nowym, niezwykłym. Początki tego kraju datuje się na rok 1486, kiedy to Bartolomeo Diaz opływa Przylądek Dobrej Nadziei, a 12 lat później Vasco da Gama wokół Przylądka odkrywa drogę do Indii.

Lot z Londynu do Johanesburga trwał 11 godzin. Na lotnisku przywitał nas miejscowy rezydent, który od tej chwili nie opuszczał nas na krok. Wkrótce miało się okazać, że nie jest tam do końca bezpiecznie. Pierwsze kroki skierowaliśmy ku najstarszej dzielnicy metropolii czyli do Gold Reef City, która dała początek wielkiemu Johanesburgowi. Miasto zawdzięcza swój rozwój złożom złota, które do Kraju Przylądkowego zaczęło ściągać niezliczone rzesze ludzi pragnących się jak najszybciej wzbogacić. Ta część miasta, niezwykle malownicza, przypominająca chwilami sceny z westernów jest dzisiaj tłumnie odwiedzana przez turystów. Mieliśmy okazję zwiedzić jedną z kopalń złota i poznać proces jego wydobycia. Pierwszy dzień zakończył się wizytą w wiosce Lesedi, gdzie została nam zaprezentowana kultura pięciu plemion afrykańskich z ich oryginalnymi strojami, tańcami i śpiewem. Potem jeszcze kolacja i okazja by spróbować afrykańskiej kuchni z daniami z dzikich zwierząt. Najsmaczniejsze okazało się danie z krokodyla.

Kolejne dni i kolejne atrakcje przesuwały się przed naszymi oczami, jak sceny z bajki. Były także atrakcje, których nie spodziewaliśmy się spotkać na tym kontynencie. W głębi kraju znajduje się słynne Sun City, zwane Afrykańskim Las Vegas. To miejsce dla bogatych ludzi z całego świata, którzy w niezwykłym luksusie spędzają tam wolny czas. Chociaż przez moment również zwykli śmiertelnicy, niewiele płacąc mogą spędzić czas wśród tropikalnej roślinności oraz sztucznych basenów i fal. Odwiedzając RPA nie można ominąć Pretorii, administracyjnej stolicy kraju, gdzie znajduje się dom Paula Krugera, organizatora i pierwszego prezydenta Kraju Przylądkowego. Tam na wysokiej górze znajduje się pomnik ofiar kolonizatorów, którzy jako pierwsi mieli odwagę zamieszkać na tych ziemiach. Wielu z nich zginęło z rąk tubylczych plemion. Pretoria to także Miasto Kwitnącej Jakarandy. Oblicza się, ze rośnie tam ok. 80 tys. tych pięknie kwitnących w kolorze fioletowym drzew.

Kolejne dni to m. in. poznawanie wspaniałej niepowtarzalnej przyrody. Mimo iż każdego dnia po kilka godzin spędzaliśmy w samochodzie, obrazy, które przesuwały się przed naszymi oczyma były przepiękne. Jeden z przyrodniczych cudów to Blyde River Canion, który stanowią fantastyczne formy wyrzeźbione w ciągu wielu wieków przez rzekę. Blisko tego miejsca znajdują się także wodospady Lisbon i Berlin i piękne miejsce widokowe Gods Window z unikalnym tropikalnym lasem deszczowym. Kolejne niezwykłe miejsca przyrodnicze i krajobrazowe to Royal National Park, w którym znajdują się Góry Smocze i słynny kanion Golden Gate (Złote Wrota) – stworzony przez naturę z piaskowca w kolorze afrykańskiego złota.

Każdy kto przybywa do Afryki chce przede wszystkim być na safari. My odwiedziliśmy jeden z największych parków narodowych na świecie (wielkości zbliżonej do Państwa Izrael) słynnego Parku Krugera. Turyści zwykle zamieszkują w jednym z obozów w parku, w miejscu zabezpieczonym przed dzikimi zwierzętami. Spędziliśmy tam dwa dni mieszkając w domkach pokrytych strzechą, a przystosowanych do potrzeb współczesnych turystów. Kilkakrotnie samochodem wyruszaliśmy na poszukiwanie i podpatrywanie dzikich zwierząt, jakie w polskiej rzeczywistości znamy jedynie z zoo. Niezwykły to widok, kiedy samochód musi się zatrzymać, bo przez drogę przechodzi stado kilkudziesięciu słoni, które w ogóle nie zwracają uwagi na przybywających tam turystów. Obok samochodu przechadzały się antylopy, żyrafy, małpy i nosorożce, a w akwenach wodnych odpoczywały hipopotamy i krokodyle. Wiele godzin spędziliśmy na obserwacji dzikich zwierząt, bez opamiętania wykonując dziesiątki zdjęć. Najbardziej oczekiwany jednak widok to lwy. Te zwierzęta w gromadzie mieliśmy okazję spotkać na drodze naszego przejazdu. Wielkim przeżyciem było także poszukiwanie dzikich zwierząt podczas nocnego safari. Najbardziej poruszyło nas nocne spotkanie z hieną, która zwabiona zapachem jedzenia, podeszła do ogrodzenia przy naszym obozie i długo z lodowatym spojrzeniem przyglądała się temu co dzieje się wśród nas.

Całkowicie inny świat poznaliśmy po przekroczeniu granicy z Mozambikiem. Same formalności przypominają czasy, jakie pamiętamy, gdy Polska należała do bloku komunistycznego. Kraj ten zatrzymał się w rozwoju po tzw. rewolucji goździków, kiedy zostali wypędzeni Portugalczycy. Wjeżdżając do Maputo mijaliśmy kolonie biednych ludzi. Przejeżdżaliśmy także ulicami dawnych portugalskich dzielnic, gdzie z okazałych domów pozostały tylko zgliszcza, a resztki architektury świadczą o dawnej świetności miasta. Do dzisiaj zachował się piękny budynek dworca kolejowego wybudowanego według projektu Gustawa Eiffla. Dzisiaj na ten dworzec nie przyjeżdża już żaden pociąg. Centrum miasta to uboga katedra katolicka otwarta na nowo dopiero przed kilkoma laty, ratusz i hotel. Czujemy się dziwnie na ulicach miasta, kiedy jesteśmy jedynymi wędrującymi tam białymi ludźmi. Podobnie jest zresztą na plaży, nad Oceanem Indyjski,. Wszędzie pełno handlarzy sprzedających swoje towary, kupujących niestety prawie nie ma. To znak, ze turyści jeszcze bardzo rzadko odwiedzają ten kraj. Kiedy zatrzymaliśmy się przy miejscowym targu poczuliśmy absolutną egzotykę, widok betonowych „pralek” i „toalet” to coś, czego nie zobaczymy nigdzie w świecie. To jednak praktyczne sprzęty w kraju, gdzie jeszcze wiele domów pozostaje bez prądu elektrycznego. Nawet w Maputo, które jest stolicą kraju wszędzie pełno jest śmieci, zdewastowanych chodników, parków. Wszystko to sprawia przygnębiające wrażenie, jakby nikt się tym od dawna nie interesował.

Wracając z Mozambiku do RPA przez kilka godzin przebywaliśmy w Królestwo Swazilandu. Wyjeżdżając do Afryki nie wiedziałem nawet o jego istnieniu. Dzisiaj to niewielki kraj dynamicznie się rozwijający, ale obok ludzi żyjących już na pewnym poziomie, całymi kilometrami rozpościerają się slumsy ludzi niezwykle biednych. Postanowiliśmy zatrzymać się przy jednym z takich „gospodarstw”. Wcześniej jednak zakupiliśmy artykuły pierwszej potrzeby, takie jak olej, mąka kukurydziana i szare mydło oraz słodycze, które pozostawiliśmy w darze. To co zobaczyliśmy przerosło nasze oczekiwania. Kilkunastoosobowa rodzina bez jakichkolwiek środków do życia i bez perspektyw, bo takich rodzin jest tysiące. Nie ma szans na zdobycie pracy i pieniędzy. Domostwo to trzy szopy bez okien i drzwi, które nie przypominają nawet naszych kurników. Nie ma tam szaf, bo i po co, skoro nie ma co w nich schować. Ludzie tam mieszkający, jako ubranie mają tylko to co na sobie i to wszystko. To co mogliśmy pozostawiliśmy tej rodzinie, często były to nasze używane rzeczy, które dla nich stanowiły ogromną radość. To spotkanie było niezwykle przygnębiające, przede wszystkim dlatego, że poczuliśmy naszą bezsilność, tak na prawdę nie mogąc skutecznie pomóc nawet jednej rodzinie.

W czasie mojej afrykańskiej przygody odwiedziłem także niewielkie państwo, jakim jest Królestwo Lesotho. To jeden z najbiedniejszych krajów świata. Przemierzając kraj mijamy wiele wiosek zamieszkałych przez plemiona Basoto. Znowu niezwykłe ubóstwo. Wielu mężczyzn, pasterzy w tradycyjnych nakryciach głowy podróżuje na niewielkich górskich konikach, które są jedynym źródłem transportu na tych górzystych terenach. Stolica kraju Maseru w niczym nie przypomina wielkich światowych metropolii. Na chwilę odwiedziliśmy miejsce, w którym Jan Paweł II sprawował Mszę św. dla mieszkańców podczas swojej pielgrzymki do tego kraju. Znowu odwiedziliśmy prawdziwą afrykańską wioskę bez prądu, bez kanalizacji i bieżącej wody. Wizyta w misyjnej szkole i spotkanie z dziećmi, którym ofiarowaliśmy drobne upominki to kolejne ogromne przeżycie, którego nigdy się nie zapomni. Nie znamy takiego widoku. Szkoła to biedny parterowy budynek wyposażony w kilka ławek i stolików oraz tablicę. Budynku się nie zamyka, bo i tak nie ma co z niego ukraść. Tam zrozumiałem, czym są prawdziwe misje afrykańskie. Znowu wiele refleksji nad światem. Tak wiele w dzisiaj wydaje się na wojny i zbrojenia, tak wielu ludzi żyje w przesadnym luksusie, a tam w dalekich afrykańskich krajach ludzie nie posiadają dosłownie niczego.

Powrót do RPA to znowu przekroczenie jakby granicy innego świata. Odwiedziliśmy Port Elizabeth – gdzie w jednym z hoteli mieszkaliśmy z książętami – synami Lady Diany, którzy przebywali właśnie tam na rajdzie motorowym, a potem Durban tętniące życiem miasto zwane Bombajem Południa, z charakterystyczną atmosferą dla tego regionu Oceanu Indyjskiego. To tygiel, gdzie miesza się kultura afrykańska, azjatycka i europejska.

Ostatnie chwile spędziliśmy w Kapsztadzie, niezwykle pięknym i bogatym mieście, w niczym nie przypominającym innych miast południowo – afrykańskich. Tam bez obaw, po raz pierwszy bezpiecznie można było przebywać na ulicach. Nad miastem wznosi się malownicza Góra Stołowa, na którą wjeżdżaliśmy kolejką linową podziwiając po raz kolejny wspaniałe krajobrazy. Okolice miasta też przynoszą wiele atrakcji, wizyta na plaży pingwinów, na wyspie fok oraz na Przylądku Dobrej Nadziei, gdzie spotykają się dwa oceany: Indyjski i Atlantycki. Tam także stoją potężne pomniki w miejscach, gdzie Bartolomeo Dias i Vasco da Gama postawili pierwsze krzyże na kontynencie afrykańskim.

„Zakochać się w Afryce” to rzeczywiście słowa, które stają się bliskie po odwiedzeniu tego kontynentu i poznawaniu jego różnorodności. Takie wyjazdy na zawsze pozostawiają w sercu niezatarty ślad. Zachęcają także do kolejnych poszukiwań i wyjazdów.

ks. Wojciech Miszewski