Na zaproszenie polonii amerykańskiej i duszpasterzy parafii św. Błażeja w Chicago w ostatnich dniach tegorocznego adwentu miałem okazję przebywać w Stanach Zjednoczonych. Nie była to moja pierwsza wizyta w tym kraju i Chicago, dlatego moje zainteresowania dotyczyły przede wszystkim spraw duszpasterskich. To co ciekawego w tym mieście miałem okazję zobaczyć w czasie poprzednich wyjazdów.
Celem mojej wizyty było przede wszystkim głoszenie rekolekcji w parafii św. Błażeja oraz posługi duszpasterskiej w parafii św. Joanny de Chantal. Obydwa kościoły położone są w okolicach chicagowskiego lotniska Midway, gdzie tradycyjnie zamieszkuje wielu Polaków. Kiedyś mieszkali tam głównie nasi rodacy, jednak dzisiaj wielu rozproszyło się po innych dzielnicach tego ogromnego miasta, a ich miejsca zajmują Meksykańczycy. W parafiach, które miałem okazję nawiedzać duszpasterstwo sprawowane jest w trzech językach: angielskim, hiszpańskim i polskim. W parafii św. Błażeja, gdzie mieszkałem, najwięcej nabożeństw odbywa się w języku polskim, mimo iż proboszczem jest rodowity Amerykanin ks. Michael Zoufal, znający tylko kilka słów po polsku. W parafii pracuje jeszcze Peruwiańczyk ks. Jorge Estrada, odpowiedzialny za duszpasterstwo wśród Meksykanów i polski duchowny ks. Andrzej Godlewski.
Od samego początku spotkałem się z wielką życzliwością kapłanów i wiernych. Przy parafii funkcjonuje szkoła polska, do której uczęszcza ponad 600 polskich uczniów, którzy przybywają w sobotę i niedzielę, aby uczyć się języka polskiego, zwyczajów, tradycji i historii naszego ojczystego kraju. Takich szkół w Chicago jest ponad 30. Początek mojego pobytu to spotkania z dziećmi podczas wspólnej wigilii. W pięknie udekorowanej sali przy obficie zastawionych stołach przygotowanych przez rodziców, rozmawialiśmy z dziećmi o tradycjach i zwyczajach świątecznych i dzieliliśmy się opłatkiem. Były także tradycyjne kolędy i pastorałki, a znają ich dzieci bardzo wiele. Zadziwiające jest zaangażowanie rodziców w przekazywanie polskości swoim dzieciom. Niezwykle budujące jest to, że centralnymi ośrodkami skupiającymi naszych rodaków są kościoły katolickie. Mój podziw budziło także to, że przybywający do świątyni na nabożeństwo nie pozostają bierni w liturgii. Przed każdą Mszą św. przedstawiciel wiernych staje przed wspólnotą i w krótkim komentarzu wprowadza obecnych w tematykę niedzieli, przedstawia także intencje, w których celebrowana będzie Eucharystia, a także w jakim celu składane są danego dnia ofiary na kolektę. Tradycyjnie także osoby, które zamówiły intencję mszalną podchodzą z darami eucharystycznymi do ołtarza. Z moich spostrzeżeń zauważyłem także, że wierni nie uciekają pod chór, lecz bardzo chętnie siadają w pierwszych ławkach. Miałem okazję uczestniczyć także w Mszy św. szkolnej przygotowywanej przez polskie dzieci pod kierunkiem pracujących tam polskich sióstr zakonnych. Myślę, że niejedna polska parafia mogłaby pozazdrościć tak pięknie przygotowanej oprawy i wielkiego zaangażowania dzieci i rodziców. Kościół dosłownie „pękał w szwach”. W czasie liturgii śpiewała kilkudziesięcioosobowa schola dziecięca i grał młodzieżowy zespół. W komplecie obecni byli wszyscy zainteresowani: dzieci, rodzice i nauczyciele, a w procesji na wejście wprowadzano szkolny sztandar.
Polacy w Stanach Zjednoczonych nie odstępują od świątecznych tradycji. Jest wigilijny opłatek, potrawy, kolędy i Pasterka o północy. Ten czas chętnie w swoich kościołach odstępują Amerykanie, którzy w Pasterce z reguły nie uczestniczą. Polacy „skrzykiwali się”, by tradycyjnie w tej nocnej Mszy św. uczestniczyć w regionalnych strojach. Oczywiście najwięcej jest górali, dlatego w większości świątyń właśnie tej nocy przygrywały góralskie kapele, których w samych Chicago jest kilkanaście. Przygotowanie do świąt to oczywiście spowiedź św. Dawno nie widziałem tak długich kolejek przy konfesjonałach jak tam. W kolejkach, stali przede wszystkim Polacy chcąc się spowiadać w ojczystym języku. Przy konfesjonałach, w których odbywała się spowiedź w j. angielskim kolejek nie było w ogóle. Do najbardziej ulubionych przez naszych rodaków działań organizowanych w budynkach kościelnych należą tradycyjne zabawy, na które przychodzi kilkaset osób, a dochód z tych imprez przeznaczany jest na cele dobroczynne.
Polacy mają także swoje tradycyjne miejsca spotkań, restauracje i sklepy. Na każdym kroku w witrynie sklepu lub urzędu jest napis „mówimy po Polsku”. To pewnie powód, że wielu rodaków nawet po kilkunastu latach pobytu w Stanach Zjednoczonych nie zna języka angielskiego. Sklepy nie tylko polonijne pełne są artykułów żywnościowych importowanych z Polski.
Mój wylot z USA w związku z zajęciami duszpasterskimi został zaplanowany w przeddzień Wigilii 23 grudnia, a więc miałem okazję obserwować bezpośrednie przygotowanie do świąt Bożego Narodzenia, które rozpoczyna się już od połowy listopada. To co jest szczególnie widoczne to zeświedczenie tych przygotowań. Od niedawna w imię tolerancji i zakazu obrażania uczuć religijnych tradycyjne życzenia „Merry Christmas” zostały zastąpione przez „Happy Holiday”, bo jak mawiają Amerykanie, świętują wszyscy i to niekoniecznie Boże Narodzenie. W sklepach jak wszędzie świąteczny „szał zakupów” i kolędy, które gra się wszędzie przez ponad miesiąc. Ich treść mówi o dzwoniących dzwoneczkach, pędzących saniach i prezentach, które otrzymujemy w te święta. Często brak tu akcentów religijnych. Niezwykłe natomiast pozostają amerykańskie dekoracje świąteczne z wykorzystaniem pięknych iluminacji świetlnych. Bardzo często domy wyglądają jakby wyjęte z pięknej bajki.
Kiedy kończył się mój pobyt w Chicago, z tęsknotą myślałem o powrocie do kraju, by tutaj przeżyć czas Bożego Narodzenia. Przez pewien czas nawet istniało niebezpieczeństwo, że nasz samolot nie wystartuje w związku z wiejącym potężnym wiatrem, który uniemożliwił start wielu samolotów.
Często wydaje się nam, że Ameryka to wymarzone miejsce na świecie. Miałem okazję poznać ludzi, którzy rzeczywiście są tam szczęśliwi, ale spotykałem się także z tymi, dla których pobyt tam pozostaje zwykłą koniecznością. Na pewno żyje się tam łatwiej pod względem ekonomicznym. Chcąc jednak coś osiągnąć trzeba bardzo wiele pracować i często 8 godzin dziennie nie wystarcza. Ci, którzy przybyli z Polski zwykle podejmują pracę fizyczną, dopiero następne pokolenie, ma jednakowy start społeczny jak młodzi Amerykanie. Ludzie mimo pewnego dobrobytu żyją dosyć skromnie, też mają swoje kłopoty i problemy rodzinne, których wcale ta „ziemia obiecana” nie rozwiązuje. Niektórzy mówią wprost, że bardzo chętnie wróciliby do Polski, gdyby sytuacja ekonomiczna na to pozwoliła. Zresztą wszyscy twierdzili, że wcale tak łatwo tam się nie żyje.
Chicago, które znamy z telewizji i czasopism to przede wszystkim miasto z potężnymi błyszczącymi wieżowcami, nad którymi góruje jeden z najwyższych na świecie budynków słynny Sears Tower. To niestety tylko niewielkie centrum miasta, w którym mieszkają najbogatsi. Wokół rozciąga się zwykła szara rzeczywistość. Obserwując tamtejsze życie mam wrażenie, że to już nie kraj, o którym można marzyć i tęsknić za nim. W wielu dziedzinach pewnie żyje się łatwiej, ale kiedy poznaje się go bliżej mit o Ameryce pryska. Człowiek z radością wraca do swojego kraju.
ks. Wojciech Miszewski