Potok się nie zdumiewa, gdy spada w dół
i lasy milcząco zstępują w rytmie potoku;
lecz zdumiewa się człowiek!
Jan Paweł II, Tryptyk Rzymski
Zdumiony człowiek szuka. Zdumiony człowiek myśli. Zdumiony człowiek pyta.
Dlaczego Bóg?
– To bez sensu tak pytać!
– Dlaczego?
– Bo pytając „dlaczego?”, oczekujemy odpowiedzi przez rozum, nie przez wiarę. Tymczasem w Boga przecież wierzymy! Rozum nic tu nie wskóra!
– I to właśnie przez takich jak ty niewierzący często odnoszą się do religii lekceważąco, argumentując, że wiara wyklucza rozum. No i lecą nierzadko takie epitety, że to ciemnogród, zabobony…
– Słyszałem, że guru ateistów, Richard Dawkins, powołując się na rozum, instaluje na londyńskich autobusach napisy: „Prawdopodobnie nie ma Boga, więc przestań się martwić i ciesz się życiem”.
– No widzisz!
– Więc można udowodnić istnienie Boga, używając rozumu?
– Ależ skąd! Jeden z bohaterów dramatu Mrożka „Ambasador” mówi nawet, że nie wolno tego robić: „Niech mnie Bóg uchowa, żebym się starał o dowody na Jego istnienie. Szukanie dowodów na istnienie Boga jest grzechem”. Ale można rozważać Jego istnienie, szukać przesłanek. Rozważania takie zaprzątają umysły filozofów od zamierzchłych czasów.
– E tam. Filozofowie lubią bujać w obłokach. Te ich medytacje są takie abstrakcyjne…
– Lecz, gdy zagłębić się w nie, okazuje się, że ateiści wcale nie są w lepszej sytuacji od nas, bo świat materialny także jest przedmiotem wiary a nie wiedzy! Jego istnienie jest równie trudne do udowodnienia, co istnienie Boga!
– Co ty wygadujesz? Przecież to idiotyczne!
– Idiotyczne, powiadasz? Dobrze. Więc zadajmy sobie takie na pozór idiotyczne pytanie: czy w ogóle istnieje coś bez wątpienia? A jeśli tak – to co?
– Jak to co? Wszystko! Ten stół, ta szklanka…
– Jesteś pewien, że one istnieją?
– No chyba!
– Postrzegasz je dzięki zmysłom. A one mogą cię oszukiwać. Po kilku „głębszych” będziesz widział dwa stoły, dwie szklanki…
– Ale na trzeźwo wiem, że to złudzenie!
– Masz pewność, że to co widzisz „na trzeźwo” takim złudzeniem nie jest? Wkładasz rękę do gorącej wody, potem do letniej – wydaje ci się zimna. Wkładasz do zimnej, potem do letniej – wydaje się gorąca, prawda?
– No tak.
– Takich dowodów na to, że zmysły nas zwodzą, jest wiele.
– Więc w takim razie co istnieje naprawdę?
– Aby odpowiedzieć na to pytanie, zwątpimy, za Kartezjuszem, w istnienie czegokolwiek.
– Ale wykombinowałeś!
– Nie obawiaj się, to tylko tak na próbę, żeby zobaczyć, co z tego wyniknie! Skoro nic nie istnieje – to znaczy, że ja też nie! W takim razie kto wątpi? Kto myśli?
– No ja!
– Właśnie! Cogito ergo sum – myślę, więc jestem – wywnioskował Kartezjusz. Więc nie da się zwątpić w istnienie czegokolwiek, bo pewne jest choćby to, że JA jestem!
– Ja. Nie ty.
– No dobrze, dla ciebie ty, dla mnie ja. Widzisz, że nawet największy sceptyk, nie jest w stanie odebrać Ci pewności własnego istnienia.
– No i co z tego wynika?
– Skoro już ustaliłeś, że istniejesz, pytasz dalej: czy może tak być, żeby poza mną nie istniało nic?
– To absurdalne!
– Wydaje się takie, bo przeczy temu, co podpowiadają zmysły, ale już ustaliliśmy, że nie można im do końca ufać. Bo chodzi o to, co istnieje NA PEWNO, rozumiesz?
– No… skoro wszystko inne może być złudzeniem, to istnienia niczego innego poza mną udowodnić się nie da.
– Materii też?
– Też.
– Widzisz! Pamiętasz, przed chwilą mówiłeś, że to idiotyczne! A teraz mówisz jak solipsysta.
– Kto?
– Solipsysta, wyznawca tak zwanego idealizmu subiektywnego.
– Wyluzuj z tymi filozoficznymi zawiłościami. Lepiej powiedz, jak zamierzasz wykazać, że Bóg jest, skoro nic nie ma poza mną – a tej wersji od teraz będę się trzymał, cha cha!
– Dobrze, załóżmy, że jesteś tylko ty, cała reszta to produkt twojej świadomości. Jeśli tak byłoby w istocie, to oznaczałoby, że możesz wszystko, prawda?
– Dlaczego?
– Bo skoro to TWÓJ produkt, to możesz go zmieniać jak chcesz. Gdyby było inaczej, oznaczałoby to, że NIE WSZYSTKO od ciebie zależy – czyli że istnieje jeszcze coś, czy może ktoś, kto cię ogranicza.
– Ale przecież ja nie mogę wszystkiego! Nie mogę np. ot, tak sobie wzlecieć ponad obłoki, przenikać przez mury, przenosić się błyskawicznie z miejsca na miejsce…
– Czyli zgadzasz się, że istnieje jakiś byt ponad tobą, który cię ogranicza? od którego jesteś zależny?
– Zgadzam się, ale to wcale nie musi być Bóg!
– A co?
– Może właśnie materia? W końcu cały świat materialny z tymi swoimi prawami naprawdę nas ogranicza! Jak spadniesz z drzewa, polecisz w dół, nie do góry. I odczujesz to ograniczenie boleśnie na własnej…
– Mniejsza z tym. Tak właśnie twierdzą materialiści. Uważają, że to materia jest Absolutem.
– Masz na myśli ten znany szwedzki trunek? Bez sensu!
– Ojej, nie chodzi o trunek, tylko o Byt Absolutny (zwany także koniecznym) – czyli taki, który istnieje sam z siebie, więc na swoje istnienie nie potrzebuje uzasadnienia. Inne byty są w jakiś sposób zależne od Absolutu, stąd filozofowie nazywają je zależnymi, przygodnymi lub efemerycznymi (nietrwałymi). Byt Absolutny musi posiadać pewne cechy, przede wszystkim jest doskonały, pełny, niezależny, bezwzględny; cechuje go wieczność i niezniszczalność.
– I materia nie może być tym… Absolutem?
– Widzisz, tu mamy problem! Doświadczenie (dokładnie fizyka i inne nauki przyrodnicze zajmujące się badaniem świata materialnego) uczy, że materia, niestety, nie spełnia tych cech. Przede wszystkim nie jest doskonała bo podlega zmianom, a byt doskonały MUSI być niezmienny – gdyby bowiem takim nie był, to oznaczałoby, że zmieniałby się, albo na gorsze (czyli że ową doskonałość utracił), albo na lepsze (czyli, że przedtem jej nie miał).
– Ej, w głowie mi się kręci od tych filozoficznych zawiłości…
– Musiałbyś potrenować czytając np. „Wyznania” św. Augustyna. Tak czy owak materia nie jest wieczna, niezniszczalna; na poziomie kwantowym wręcz „rozmywa się”, nie daje się uchwycić pomiarom, zaś w ekstremalnych stanach ulega pewnym zwyrodnieniom: w czarnych dziurach np. czas i przestrzeń niejako zamieniają się swymi rolami.
– Chcesz powiedzieć, że materia jest kiepskim kandydatem na Byt Absolutny?
– Dokładnie! Dlatego bliżej prawdy są zwolennicy idealizmu obiektywnego.
– A to kto znowu?
– Filozofowie, którzy nie zaprzeczają, jak solipsyści, istnieniu świata materialnego, ale twierdzą, że nie istnieje on „sam z siebie”.
– To skąd się wziął?
– Został powołany do bytu (stworzony) przez Absolut, który ma wymiar duchowy i osobowy, jest ponad światem materialnym.
– I ten Absolut to jest Bóg?
– Tak, rozumiany jako Siła Sprawcza. W religiach Absolut utożsamiany jest z Bogiem-Stwórcą. Dla Izraelitow tym Bogiem jest Jahwe (słowo to oznacza Jam Jest który Jest).
– A my nazywamy Go bardziej „rodzinnie”: Bóg-Ojciec.
– No właśnie. Teraz już możesz odpowiedzieć temu guru ateistów: „Spoko panie Dawkins, według wszelkich logicznych i przyrodniczych przesłanek Bóg prawdopodobnie jest, więc przestań się martwić i ciesz się życiem!”
Dlaczego „tamten świat”?
– W ostatniej rozmowie zgodziliśmy się, co do tego, że Byt Absolutny nie jest tożsamy z materią, lecz ma charakter duchowy, doskonały, ponadmaterialny, niezniszczalny i wieczny, którego istnienie nie potrzebuje usprawiedliwienia. ..
– Wiem, wiem! Że ma charakter osobowy, jest przyczyną sprawczą, czyli Stwórcą świata materialnego.
– O! Zaskakujesz mnie! Sporo zapamiętałeś! Ale trochę cię te abstrakcyjne, filozoficzne rozważania znużyły, prawda?
– Prawda. Bo tak naprawdę to bliższa koszula ciału – czyli bardziej frapuje mnie pytanie: a co z nami? Rodzimy się i to jest bezsprzecznie nasz początek, żyjemy i umieramy – ale czy śmierć jest definitywnym kresem naszego istnienia?
– Owszem, dla ciała tak.
– Nie mam tu na myśli ciała, które przecież jest częścią materialnego świata i wraz z nim przemija. Ale czy rację miał Horacy gdy mówił „nie wszystek umrę”? Czy raczej tylko „do piachu” i „po zawodach”?
– Skoro śmierć jest kresem istnienia dla ciała, to pewnie chodzi ci o to, co się dzieje ze świadomością?
– Ze świadomością, czy duszą.. A propos, czy to jest to samo?.
– Niezupełnie. Istnieniu świadomości nie zaprzeczają materialiści. Twierdzą jednak, że jest ona produktem wysoko zorganizowanej materii.
– Skoro tak, to znaczy, że ginie ona wraz z ciałem?
– Tak oni uważają. Idealiści natomiast głoszą, że świadomość posiadamy dzięki duszy, która zamieszkuje w owym systemie wysoko zorganizowanej materii.
– Jest jednak tylko jej „gościem”?
– Tak, w rzeczywistości ma charakter nieśmiertelny, jest duchem.
– Na pewno? Czytałem gdzieś, że człowiek po śmierci waży dokładnie 21 gramów mniej niż przed – i że to dlatego, bo dusza opuszcza jego ciało…
– Były takie badania, ale hipoteza że chodzi tu o duszę to czyste spekulacje.
– No to co dzieje się z duszą po śmierci?
– W niektórych systemach religijnych mówi się wprost o wędrówce dusz z ciała do ciała (np. reinkarnacja), inne twierdzą, że dusza zostaje „stworzona” wraz z narodzinami człowieka, ale po jego śmierci opuszcza ciało i wędruje w „zaświaty” gdzie pozostaje nieśmiertelna, czyli wieczna.
– Jakoś nie bardzo chce mi się wierzyć w te „zaświaty”. Pachnie mi to troszkę zabobonami.
– Taaa i ciemnogrodem. Dałeś się zwieść ateistycznej propagandzie i powtarzasz te prymitywne stereotypy.
– Chcesz powiedzieć, że ich istnienie można udowodnić? Czytałem kiedyś książkę „Życie po życiu” ale naprawdę nie wiem, co o tym sądzić…
– Istnienia „zaświatów” nie można w żaden sposób empirycznie wykazać, bo nie są one częścią składową świata materialnego, a tylko w nim można sensownie mówić o empirii.
– Czyli zostaje wiara.
– Dokładnie jak w przypadku Boga czy materii. Można znaleźć jedynie przesłanki.
– No to pokaż je, bardzom ciekaw.
– Jedną z nich jest doświadczenie istnienia w kontekście sensu. Istotnie, przyjmując, że duszy nie ma, „zaświatów” także nie, musimy zauważyć, że nasze bytowanie pozbawione jest sensu. Obserwując trud człowieka w mozolnym pokonywaniu przeszkód w jego ziemskiej wędrówce nie umiemy pogodzić się z tym, że ów wysiłek nie przyniesie żadnych owoców, że, jak to przed chwilą powiedziałeś, tylko „do piachu” i „po zawodach”.
– Owszem, trudno się z tym pogodzić, ale nikt nie powiedział, że świat musi być sensowny.
– Ale jeśli już wierzymy w Boga i podparliśmy to całkiem niezłą argumentacją, no to rzecz ma się inaczej. Bóg jest Bytem Doskonałym, Sensem samym w sobie, czyż więc nie byłoby dziwne, gdyby stworzył świat pozbawiony sensu?
– Musiałby być złośliwy.
– Właśnie, a mnie to jakoś trudno pogodzić z doskonałością. Ponadto, obserwując piękno świata, jego misterną budowę, ewolucję w kierunku coraz to bardziej złożonych struktur, też mamy poczucie jakiegoś potwornego logicznego dysonansu, gdy przyjmiemy, że do niczego to właściwie nie prowadzi.
– Nie tak całkiem do niczego. „Nie wszystek umrę” może oznacza po prostu, że zostajemy w pamięci pokoleń. My i owoce naszej ziemskiej działalności.
– Owszem, owszem, ale mnie wszelkie próby tłumaczenia, że sens jest w tym iż „zostajemy w pamięci pokoleń” wydają się zręcznym oszustwem, bo doświadczenie własnej egzystencji domaga się kontynuacji nie w postaci jakiejś abstrakcyjnej „pamięci pokoleń”, ale w postaci tej naszej aż do bólu realnej osobowości. Żadne doświadczenie nie ma tak mocno egoistycznego wymiaru jak doświadczenie egzystencjalne właśnie.
– Egoistycznego?
– Tak, ale nie w negatywnym znaczeniu. Może powinienem powiedzieć „osobowego”
– Zatem nie ma tu dowodów obiektywnych, bo doświadczenie egzystencjalne jest krańcowo subiektywne.
– Zgadza się, ale ma je każdy – i jeśli już to doświadczenie przyjmiemy jako fakt dla nas istotny, logika prowadzi nas wprost ku „zaświatom”.
– No dobrze, powiedzmy więc, że „zaświaty” tak, ale co z niebem i piekłem?
– Ta sprawa wydaje mi się nieco prostsza. Obserwując życie, szybko dochodzimy do wniosku, że bilans sprawiedliwości na tym łez padole nie jest zamknięty. Widzimy bowiem, że jednych los doświadcza bardzo surowo, innych traktuje z niezwykłą łagodnością. Nasze poczucie sprawiedliwości krzyczy w bezsilnym buncie, gdy łajdak i szubrawiec opływa w dostatku, służy mu zdrowie, łask nie skąpi fortuna a innym, poczciwym i uczciwym „wiatr ciągle w oczy”. Nie może tak być – mówimy. Nie może, ale jest – i to od zarania dziejów.
– Mówią, że sprawiedliwość występuje tylko w słowniku wyrazów obcych.
– Właśnie – i ten slogan jest dobrą ilustracją frustracji, jaka towarzyszy nam w obserwacji świata doczesnego. Byłoby czymś absolutnie niezrozumiałym, absolutnie nonsensownym, gdyby ów bilans sprawiedliwości takim niedomkniętym pozostał. Nonsensownym zwłaszcza wobec nieskazitelnej logiki świata, jego konstrukcji, nad którą pochylają się w zachwycie badający świat przyrodnicy. Nie pojmuję i nie „kupuję” tego nonsensu, zamiast niego wolę przyjąć sens, który domaga się zamknięcia owego bilansu. Stąd nieodzowny podział „zaświatów” – miejsca dla tych „nagrodzonych” i tych „potępionych” – czyli piekło i niebo.
– A kto rozda bilety wstępu do tych miejsc?
– Sam Bóg, oczywiście. On feruje wyroki, z pewnością dla nas równie niepojęte, jak niepojętym jest to, czemu pozwala, aby jedni opływali w dostatki a inni bezgranicznie cierpieli w swej ziemskiej wędrówce.
– A jak Bóg pogodzi tę sprawiedliwość z miłosierdziem, którego wszak jest pełen?
– To także dla nas niepojęte, bo wszelka nieskończoność rodzi w naszych ograniczonych umysłach paradoksy i antynomie.
– Aha… jak ten: czy Pan Bóg Wszechmogący może stworzyć kamień, którego sam nie udźwignie?
– Właśnie. Dlatego pozostaje nam wiara.
– Wiara, wciąż ta wiara. Tymczasem człowiek jest spragniony pewności. Bóg mógł przecież tak zaprojektować świat, że Jego obecność nie byłaby aktem wiary. Mogłyby wszak istnieć dowody na kształt tych w matematyce: nieskazitelne estetyką i porażające mocą logiki. Jak dwa a dwa cztery. Tak nie jest. Dlaczego Bóg stworzył świat egzystujący w niepojętej dla nas symbiozie z Tajemnicą?
– Bo przecież to ona właśnie jest dla nas gwarantem wolności. Dzięki takiej a nie innej konstrukcji świata możesz wybrać między wiarą a niewiarą. Nie jesteś marionetką. Masz wybór. A cenisz sobie wolność, prawda?
Dlaczego chrześcijaństwo?
– Widzę, że masz dziś kiepski humor.
– Tak. Jestem zły, że cię posłuchałem.
– O! W czym mianowicie?
– Zachęcałeś mnie, żebym był otwarty, angażował się w dyskusje… no i dałem się wpuścić w maliny jednemu takiemu ag… agno…
– Agnostykowi?
– Właśnie. Słuchaj a właściwie kto to taki ten agnostyk?
– To człowiek, który w kwestii istnienia Boga wstrzymuje się od głosu. Po prostu uważa, że nigdy nikomu nie uda się dowieść istnienia lub nieistnienia Boga.
– Przecież to oczywiste! Rozprawialiśmy o tym podczas pierwszego spotkania!
– No tak i dlatego oni mnie śmieszą. Agnostycyzm jest na miejscu w procesie poznawczym a nie jako postawa życiowa, gdzie zawsze pozostaje nam wiara.
– W Boga albo w materię.
– Albo w jedno i drugie. Więc w jaki sposób ten agnostyk wpuścił cię w maliny?
– Rozmawialiśmy o religiach. Powiedział, że najlepszym dowodem na nieistnienie Boga jest mnogość religii na świecie. Że skoro każda ma swojego Boga, no to który jest prawdziwy? Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć.
– Ależ przecież jest dokładnie na odwrót! To argument za tym, że Bóg jest!
– Jak to?
– Posłużę się takim przykładem. Wyobraź sobie, że stuosobowej grupie studentów, dano do rozwiązania pewne bardzo skomplikowane równanie, którego rozwiązaniem była liczba 2. Można to jednak było wyliczyć jedynie metodami przybliżonymi. 99 studentów po długich rachunkach podało swoje rozwiązania: 2.01, 2.12, 2.02, 1.99, 1.97 itd. Tylko jeden student podał wynik zero. Jak myślisz, kto był bliższy prawdy: tych dziewięćdziesięciu dziewięciu, czy ten jeden?
– Oczywiście że tych dziewięćdziesięciu dziewięciu!
– Podobnie jest z istnieniem Boga. Obserwujemy w świecie całe bogactwo religii. Ich różnorodność może przyprawić o zawrót głowy, ale w jednym są zgodne: zakładają wiarę w Boga, Czasem w bogów, nie kłóćmy się teraz o szczegóły. Zakładają, że świat materialny nie wyczerpuje rzeczywistości. Tylko jedna wiara twierdzi inaczej. Materializm. Daje tu odpowiedź: zero. Nie ma nic poza światem materii. No to kto jest bliżej prawdy?
– Niby tak, ale skoro tych religii jest tak dużo, to właściwie dlaczego chrześcijaństwo? Urodzeni w Indiach są hinduistami, Indianie wierzą w Manitou… Po co mają szukać innej wiary, skoro każda daje w przybliżeniu poprawną odpowiedź?
– Każda religia zasługuje na szacunek, bo wypływa z ludzkich poszukiwań i tęsknoty za Bogiem. Ale sprowadzając religię do uwarunkowań kulturowych, upraszczasz problem.
– No, nie wiem. Spora część ludzi nie zwykła zastanawiać się nad zagadnieniami religii. Ich wiara jest rodzajem owczego pędu: bo tak zostałem wychowany, bo rodzice, bo inni…
– No i tacy ludzie wpadają później w maliny podczas dyskusji z pierwszym lepszym agnostykiem!
– Dzięki za złośliwość.
– Przepraszam, chciałem tylko dać ci do zrozumienia, że trzeba zawsze szukać argumentów. A za chrześcijaństwem stoją argumentacje oparte na racjonalnych przesłankach, wręcz odwołujące się do obserwacji świata, przyrody.
– Serio? No to pokaż je!
– Najpierw zauważmy, że chrześcijaństwo należy do tych religii, które w centrum uwagi umieszczają relacje między ludźmi. W ten sposób jest ono religią nie jednostek, a całych społeczności.
– Ależ jest cała klasa takich religii!
– Owszem, lecz w niej także chrześcijaństwo zajmuje pozycję szczególną – jest bowiem religią mającą ambicję porządkowania relacji między Bogiem i ludźmi – oraz między ludźmi – według kryterium miłości. Twierdzi nawet, że Bóg jest Miłością.
– I co z tego? Dobrze wiesz, że ateiści mają chrześcijan za ciemnogród a ich religie za produkt ciemnoty i zacofania, często za narzędzie ucisku i wyzysku. Uważają, że przyszłość będzie należeć do wiedzy i postępu.
– A jakie ruchy uważają za postępowe?
– Hmm… głównie te które promują rozwiązania rewolucyjne, oparte o walkę klas.
– Zapamiętaj to, bo zaraz do tego wrócimy. Tymczasem spróbujemy wykorzystać argument przyrodniczy. Gdy obserwujemy świat, spostrzegamy jedno zjawisko stale w nim obecne. To ewolucja.
– Żartujesz! Będziesz argumentował przy użyciu ewolucji? Przecież to ateiści czynią z niej swój oręż!
– Zaraz zobaczysz jak się mylą. Świat ewoluuje, to znaczy zmienia się. Popatrzmy więc na ich tezę o walce klas jako sile napędowej dziejów w perspektywie ewolucji. Widzimy, że przenosi ona w trywialny sposób relację porządkującą mechanizmy ewolucyjne w biologii (gdzie motorem napędowym była walka o byt) analogicznym mechanizmom w antropologii, czyli rozwoju człowieka. Nie zakłada więc dynamizmu owych relacji, lecz ich stagnację. Oto „postępowa” wizja świata!
– Zaskakujące! Ale co ma do tego chrześcijaństwo? Wielu chrześcijan nie chce słyszeć o teorii ewolucji! Gdzie jest nasza wiara w wizji przyszłości ewoluującego Wszechświata? Czy jest w niej miejsce na Chrystusa?
– Chrystus dał nowe przykazanie: „abyście się wzajemnie miłowali”. Zatem, według Jego nauki, nie walka, tylko miłość ma kształtować relacje międzyludzkie. Ewoluując, cały Wszechświat przebóstwia się – czyli biegnie ku Chrystusowi – ku Miłości.
– I dobiegnie? Mimo tych wszystkich okropności? Mimo wyzysku, mimo wojen, mimo terroryzmu?
– Dobiegnie. Aby to zrozumieć, trzeba wzlecieć myślą ponad czas, w który jesteśmy uwikłani, bo stamtąd widać najlepiej ruch Wszechświata. Ruch ku Sensowi. Aby to zrozumieć, trzeba uwierzyć, że „tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny (J 3,16). Ale o tym porozmawiamy następnym razem.