O życiu na Wschodzie…

Misjonarz z Syberii w naszej parafii

W niedzielę 5 listopada gościliśmy w naszej parafii o. Arkadiusza Bajaka ze Zgromadzenia Księży Klaretynów, który od kilku lat pracuje w dalekiej Syberii. Podczas Mszy św. niedzielnych dzielił się refleksjami ze swojej pracy misyjnej. W imieniu Księdza Misjonarza składamy serdeczne podziękowania za złożone ofiary, które pozwolą na dalsze utrzymanie tej placówki misyjnej.

Służba na Syberii nie jest wcale trudna„Służba na Syberii nie jest wcale trudna”.
Ojciec Arkadiusz Bajak o życiu na Wschodzie
Joanna Kruczyńska

Ojciec Arkadiusz Bajak jest zakonnikiem ze Zgromadzenia Księży Klaretynów. Od 10 lat pracuje na dalekiej Syberii. W październiku i listopadzie br. przyjechał do Polski. Przyjechał na krótko – na tyle, by odwiedzić rodzinę, przyjaciół i opowiedzieć o swej pracy duszpasterskiej wśród Polaków na Wschodzie. Zagościł m. in. w parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny oraz w parafii pw. Św. Antoniego w Toruniu.

-Jak wspomina Ojciec pierwsze spotkanie z Syberią?

-Pamiętam 10 lat temu wyjeżdżałem na misje na daleką Syberię do wielkiego miasta Krasnojarsk. Pierwsze moje doświadczenie jest takie, to że ponad osiem dni musiałem jechać pociągiem! Kiedy wysiadłem w tym wielkim mieście to było pierwsze rozczarowanie dlatego, że zamiast tłumów czekały na mnie dwie osoby, z których najmłodsza miała wtedy 95 lat i to była cała moja parafia. Te 8 tyś. km od Polski, te dwie babcie przywitały mnie chrześcijańskim pozdrowieniem „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Jeśli przez 70 lat nie wolno było tam chodzić do kościoła, rozmawiać po polsku, modlić się, to dla mnie było to pierwsze bohaterstwo tych moich parafian, którzy przechowali swoją wiarę w swoich sercach. Natomiast moja pierwsza Msza syberyjska miała miejsce w takim rozpadającym się domu, gdyż nie było kościoła, a zamiast tłumów były te dwie wspomniane starsze osoby. I tej Mszy nie zapomnę nigdy, bo widziałem prawdziwe łzy radości w oczach tych moich babć – szczęście, że mogą wreszcie, po tylu latach, być na Mszy świętej.

-A jak wygląda Ojca parafia obecnie?

-Te dwie babcie jeszcze żyją i ta parafia powoli się rozrasta, ale ja już nie pracuje w Krasnojarsku. Od trzech lat jestem jeszcze dalej na wschód, w mieście Brack, nad samym Bajkałem. Mamy tam taki mały kościółek, który dzięki pomocy katolików Polski i Niemiec, przywieziono właśnie z Niemiec, na sześciu samochodach. Teraz na Mszę św. przychodzi 30 – 40 osób, czasem 80. Mam dużą parafię, choć teraz tylko siedmiokrotnie większą od Polski (kiedyś była dziewięciokrotnie większa!). I jak jeżdżę do tych moich parafian to w wielkim syberyjskim lesie co 300, 400 km spotykam jakąś wioskę, w której często mieszkają zaledwie dwie, trzy osoby. Stąd wielu moich parafian jest pozbawionych coniedzielnego uczestniczenia we Mszy św., dlatego, że nie sposób jest się rozerwać i być jednocześnie w czterdziestu miejscach, bo tyle mam takich dojazdowych parafii.

-Mówił Ojciec, że ludzie ci przechowali swoją wiarę w sercach. Czy poczucie bycia Polakami jest w nich równie silne?

-Kiedy raz na dwa lata jadę do Polski to zawsze mówią: „niech Ojciec pozdrowi wszystkich Polaków”. Oni czują się Polakami mimo, że bardzo wielu z nich nigdy nie było w Polsce. To rodzice przekazali im tę miłość do ojczyzny i do Pana Boga. Na Syberii przez tyle lat nie można było się modlić. Za obrazek święty, czy różaniec groziła kara śmierci – rozstrzeliwano całą rodzinę. Ci ludzie opowiadali, jak rodzice budzili ich o drugiej, trzeciej w nocy i kiedy już nikt nie mógł donieść, modlili się – uczyli się modlitw na pamięć. Wspaniałe jest to, że tak daleko od Polski, a potrafią się modlić po polsku – chociaż nie mówią po polsku. Ci ludzie są naprawdę bardzo wdzięczni. Jesteśmy taką małą rodziną, bo większość wspólnot parafialnych liczy od 10 – 30 osób i wszyscy się znamy z imienia i nazwiska. I kiedy jadę do Polski to muszę przysięgnąć im, że wrócę do nich i nie zostawię ich tam samych, bo już nie chcą żyć bez kapłana. Wszystko to sprawia, że służba na Syberii nie jest wcale trudna.

-Zatem ta ojca praca tam, na dalekiej Syberii, to nie zsyłka?

-Ja nie jestem bohaterem i naprawdę 10 lat minęło jak jedna chwila. Jestem wdzięczny Panu Bogu za to, że dał mi tę łaskę być tam. Za nic mnie tam nie zesłano, nic złego w Polsce nie przeskrobałem! Widocznie Pan Bóg tak chciał, abym był z nimi.

-Nie jest tam ojciec za karę, ludzie są życzliwi, czuje się Ojciec potrzebny. Czy więc jedyną dokuczliwą rzeczą są niewyobrażalne wręcz, bo ponad 60 stopniowe mrozy?

-Na Syberii najgorsze nie są mrozy. Najgorsza jest samotność. Od półtora roku mieszkają również ze mną siostry, które pomagają mi, ale do najbliższego księdza mam tysiąc kilometrów. Tutaj to aż trudno sobie wyobrazić, że do spowiedzi trzeba jechać tak daleko, ale trzeba. Oczywiście moi parafianie są wspaniałą rodziną, ale czasem mam ochotę z kimś porozmawiać po polsku. Ta tęsknota za krajem jest tym czymś najgorszym, ale z drugiej strony chyba bym już się nie zamienił, żeby teraz wrócić do Polski.

– Na Syberii realizuje więc Ojciec swoje powołanie i rozumiem, że nie należy ojcu współczuć tej „zsyłki”, a raczej wspomóc modlitwą?

-Tak, proszę o modlitwę za siebie, bo nie jestem człowiekiem z żelaza. Jestem zwykłym grzesznikiem, który ma jakieś słabości, czasem chwile zwątpienia. I potrzebna mi jest modlitwa za tych moich parafian, za tych ludzi, którzy tam żyli 70 lat bez Pana Boga i żyje im się bardzo źle i trudno im przyjść do kościoła i uwierzyć w Boga. Ja ze swojej strony obiecuję modlitwę razem z moimi parafianami.

-Bardzo dziękuję Ojcu za rozmowę Myślę, że przyjazd Ojca do kraju zaowocuje niejedną modlitwą w intencji Ojca i naszych rodaków na Syberii. Szczęść Boże!

Joanna Kruczyńska